Mogłam popełnić największy błąd – zostawić ojca w samotności
Życie nie wybacza, gdy odkładamy to, co naprawdę ważne
Czasem potrzebujemy tylko jednej chwili, jednego słowa lub historii, by się otrząsnąć i przebudzić. Czasem, by dostrzec, jak daleko odeszliśmy w naszych priorytetach, trzeba po prostu… oderwać się od siebie. Teraz, patrząc wstecz, z przerażeniem widzę, iż o mały włos mogłam zostawić mojego ojca samego z ciszą, która powoli pożera duszę.
Nazywam się Helena, mam 41 lat, mieszkam w Gdańsku, pracuję jako księgowa w prywatnej firmie. Jestem mężatką, mam dwoje dzieci. Zwykłe życie, jak u milionów kobiet: praca, rodzina, obowiązki. Zawsze brakuje czasu, zawsze wszystko „na później”. To właśnie to „później” prawie odebrało mi coś najcenniejszego – możliwość bycia blisko z tym, kto dał mi życie.
Dwa dni przed Świętym Mikołajem siedziałam w biurze. Święto zbliżało się wielkimi krokami, mąż miał imieniny. W głowie miałam listę potraw, gości, porządków. Szef wezwał mnie na rozmowę, zapowiadała się intensywna dyskusja. By nie oszaleć z oczekiwania, zaczęłam bezmyślnie przeglądać wiadomości i strony internetowe, aż przypadkiem natrafiłam na opowieść, która mnie wstrząsnęła.
Opowiadano o samotnym starcu, który latami czekał, aż dzieci i wnuki go odwiedzą. Dzwonił, pisał, dawał do zrozumienia, jednak wszystko na nic. Wtedy podjął desperacki krok – rozesłał im… własny nekrolog. Listy, w których informował o swojej „śmierci”. Dopiero wtedy znaleźli czas, pieniądze i siły, by przyjechać. Dopiero wtedy zobaczyli, jak bardzo się zestarzał, jak jest samotny.
Ta historia dosłownie wypaliła mi wszystko z głowy. Zniknęły myśli o przekąskach, nakryciu stołu, rodzinnych urazach, tabelkach w pracy. Został tylko obraz mojego taty.
Mój tata jest silnym, spokojnym, bardzo powściągliwym człowiekiem. Po tym, jak sześć lat temu zmarła moja mama, jakoś się trzymał. Wspierali go wtedy mój wujek, paru starych znajomych, sąsiedzi. Trzymał się ich jak ostatniej nici prowadzącej do normalnego życia. Ale lata mijały. Jeden zmarł, drugi wyjechał do dzieci do USA, sąsiedzi się zmienili, znajomi odeszli. Tata został sam w starej kamienicy w Poznaniu. Dzwoniliśmy do siebie, ale coraz częściej słyszałam w słuchawce ciszę. Długą, ciężką.
Tego dnia, siedząc w biurze przed szefem, nie słyszałam ani słowa. Kiwałam głową, podpisywałam dokumenty, ale wewnętrznie krzyczałam: „Zostawiłaś ojca samego. Zapomniałaś, kto ocierał ci czoło, kiedy byłaś chora, kto nosił cię na ramionach, kiedy byłaś zmęczona, kto naprawiał ci rower i głaskał po głowie, kiedy płakałaś z powodu pały”.
Pobiegłam do domu, zebrałam wszystkich. Mężowi i dzieciom – zdecydowanie: „Jadę do dziadka. Dzisiaj. Na kilka dni. jeżeli chcecie – jedźcie ze mną”.
Ku mojemu zdziwieniu nikt nie zaprotestował. Mąż tylko kiwnął głową. I tak po jednym dniu byliśmy już w Poznaniu.
Tata stał w drzwiach, jakby czekał. Nie zdziwił się. Nie pytał. Po prostu mnie przytulił i długo milczał. Spędziliśmy z nim wszystkie święta. Smażyliśmy ryby, jedliśmy ciasta według przepisów mamy, graliśmy z dziećmi w domino, wspominaliśmy dawne czasy. Widziałam, jak rozkwita. Jak z posępnego staruszka zmienia się w tego samego tatę, którego pamiętałam z dzieciństwa.
I zrozumiałam: często zapominamy, iż nasi bliscy się starzeją. Że dla nich samotność to nie przyzwyczajenie, ale wyrok. Że nie potrzebują naszych pieniędzy, paczek, kartek. Potrzebują naszej obecności. Naszego czasu. Naszych oczu naprzeciw ich oczu.
Po powrocie do domu przewartościowałam całe moje życie. Częściej jeżdżę do taty. Dzwonimy do siebie każdego wieczoru. Udzielam się w wideo rozmowach, by widział wnuków. Żartujemy, dyskutujemy, dzielimy się nowinami. I teraz dokładnie wiem: gdybym wtedy nie przeczytała tej historii, zostałabym z pustką w sercu.
Więc jeżeli to czytacie i dawno nie dzwoniliście do mamy lub taty – nie czekajcie na dogodny moment. On nie nadejdzie. Zadzwońcie teraz. Powiedzcie „kocham”. Spontanicznie odwiedźcie. Po prostu bądźcie obok. Nie pozwólcie im poczuć, iż stali się dla was cieniem. Bo któregoś dnia możecie przyjechać za późno.
Mogłam go stracić – nie dosłownie, ale emocjonalnie. I wtedy nic nie można byłoby już zrobić. Teraz wiem, iż nie ma nic ważniejszego niż uszczęśliwienie tych, którzy poświęcili dla nas swoją młodość.