Minęły zaledwie trzy tygodnie, odkąd pochowaliśmy mamę, a mój brat już sprowadził rzeczoznawcę do wyceny domu.
W ogrodzie rodzinnego domu w Zakopanem jabłka z drzewa spadały jedno po drugim, uderzając o ziemię z głuchym odgłosem. Dom, stara konstrukcja z lat 70., z dwoma pokojami i drewnianym gankiem, wydawał się teraz mniejszy niż w dzieciństwie. Ale działka o powierzchni prawie 1000 metrów stała się nagle najcenniejszą kartą przetargową między mną a moim bratem, Maciejem.
“Ewelina, bądźmy praktyczni” powiedział przez telefon dzień wcześniej. “Ty mieszkasz we Wrocławiu, ja w Warszawie. Żadne z nas nie może się tu przenieść. Po co trzymać ten dom pusty? Lepiej sprzedać i podzielić się pieniędzmi.”
Jego logika była niepodważalna, chłodna i skuteczna taki właśnie był Maciek od zawsze. Sprzedaż byłaby rozsądnym rozwiązaniem. Ale jak wycenić miejsce, gdzie nauczyłeś się chodzić, gdzie zasadziłeś pierwsze drzewko, gdzie twoi rodzice przeżyli całe życie?
Siedziałem przy kuchennym stole przykrytym wytartym obrusem w kwiaty i przeglądałem stary album ze zdjęciami. Tato, który odszedł pięć lat temu, uśmiechał się spod gęstego wąsa na zdjęciu z lata ’89. Obok niego mama trzymała kosz ze śliwkami i wyglądała młodziej niż ja kiedykolwiek pamiętałem.
Telefon zadrżał. Dzwonił Maciek.
“Rozmawiam z agentem nieruchomości. Mówi, iż za dom z działką możemy dostać 300 tysięcy złotych. To dobra kwota, Ewelina. Pomyśl, co możesz zrobić z połową.”
“Muszę się zastanowić, Maćku. To nie jest łatwa decyzja.”
“Nad czym? Dom stoi pusty, niszczeje. Ani ty, ani ja nie mamy czasu go doglądać. To nieodpowiedzialne, by tak zostawić.”
Miał rację, oczywiście. Moje życie było we Wrocławiu z mężem, dziećmi i pracą w korporacji. Przyjeżdżałem do Zakopanego dwa, trzy razy w roku, a w ostatnich latach głównie po to, by opiekować się chorą mamą. Maciek bywał tu jeszcze rzadziej Warszawa i jego zabiegane życie prawnika zawsze były ważniejsze.
Tamtego wieczoru rozpaliliśmy w piecu kaflowym i zaczęliśmy porządkować rzeczy mamy. Jej proste sukienki, starannie ułożone w szafie. Serwis porcelanowy, używany tylko “od święta”. Stos manualnie spisanych przepisów, schowanych w pudełku po ciasteczkach. Każdy przedmiot wciąż zdawał się oddychać jej obecnością.
Gdzieś między tymi rzeczami znalazłem pożółkłą kopertę. W środku był akt własności domu i niedokończony list zaczynający się od słów: “Drogie Dzieci” Pismo mamy, staranne i uporządkowane, wypełniało stronę:
“Kochani, kiedy to przeczytacie, pewnie już mnie nie będzie. Ten dom był całym życiem mnie i waszego ojca. Tutaj was wychowaliśmy, razem się śmialiśmy i płakaliśmy, tu zestarzeliśmy się. Nigdy nie był duży ani luksusowy, ale zawsze pełen miłości. Wiem, iż wasze życie toczy się teraz gdzie indziej i może ten dom wydaje się wam tylko ciężarem. Ale zanim podejmiecie decyzję, chcę, żebyście pamiętali jedno”
List urywał się nagle, jakby mama nie znalazła odpowiednich słów albo czasu, by je zapisać.
Następnego ranka Maciek przyjechał nowym samochodem, parkując przed bramą. Patrzyłem na niego z progu, widząc, jak obco wygląda w tym miejscu. Jego drogi garnitur nie pasował do prostoty podwórka, gdzie biegaliśmy boso jako dzieci.
“Przywiozłem dokumenty dla rzeczoznawcy” powiedział zamiast powitania.
Podsunąłem mu znaleziony list, nie mówiąc słowa. Przeczytał w ciszy, a jego twarz na moment zmiękła.
“Jest niedokończony” skomentował.
“Tak, jak nasza rozmowa o tym, co zrobić z domem.”
Wyszliśmy na podwórko, między rozrzucone jabłka i warzywnik, który mama pielęgnowała do ostatnich dni. Sad za domem, gdzie tata zbudował nam huśtawkę, teraz zarastał dziko.
“Pamiętasz, jak pokłóciliśmy się na huśtawce i oboje spadliśmy, a ja złamałem rękę?” zapytałem.
Przelotny uśmiech przemknął mu po twarzy. “A tata zawiózł nas na rowerze do szpitala ciebie trzymając, a ja płakałem głośniej niż ty.”
Niespodziewanie wybuchnęliśmy śmiechem, przypominając sobie zapomniane historie z dzieciństwa. Urodzinową niespodziankę dla taty, gdy tort spadł ze stołu. Pierwszy raz, gdy Maciek upił się domową śliwkówką. Zimowe wieczory, gdy cała czwórka grzała się przy piecu.
Tylko ci, którzy doświadczyli takich chwil w polskich rodzinach, rozumieją, jak wielki ładunek emocjonalny kryje rodzinny dom i jak bolesne jest jego opuszczenie zwłaszcza gdy rodzeństwo nie może się dogadać.
Po kilku godzinach wspomnień Maciek wstał i rozejrzał się, jakby widział dom pierwszy raz.
“A może nie sprzedawajmy go?” rzucił nagle.
Spojrzałem na niego zaskoczony. “Mówiłeś, iż to nieodpowiedzialne.”
“Tak, jeżeli ma niszczeć. Ale co, gdybyśmy go wyremontowali? Mógłby być miejscem, gdzie przywozilibyśmy dzieci na wakacje, gdzie spotykalibyśmy się na święta. Miejsce, które pozostanie rodzinne.”
Jego propozycja mnie zaskoczyła. Maciek, praktyczny Maciek, nagle kierował się sentymentem?
“To będą pieniądze, czas, wysiłek” zauważyłem.
“Oboje mamy środki. Może warto zainwestować nie tylko w przyszłość naszych dzieci, ale i w korzenie.”
W kolejnych miesiącach zaczęliśmy remont. Zachowaliśmy oryginalną strukturę, piec kaflowy, belkę, na której tata zaznaczał nasz wzrost. Zmodernizowaliśmy kuchnię i łazienkę, dodaliśmy centralne ogrzewanie, a strych przerobiliśmy na sypialnie dla dzieci.
Na Boże Narodzenie znów byliśmy tu wszyscy Maciek z żoną i synem, ja z żoną i córkami. Udekorowaliśmy świerk przed domem, jak za dawnych lat, i upiekliśmy pierniki według przepisu mamy.
Gdy dzieci bawiły się w śniegu, my z Maćkiem siedzieliśmy na ganku, wpatrując się w znajomy krajobraz.
“Myślisz, iż podjęliśmy dobrą decyzję?” zapytał.
Spojrzałem w stronę kuchennego okna, gdzie widać było nasze rodziny szykujące wigilijny stół, i na dzieci, które lepiły bałwana dokładnie tam, gdzie my trzydzieści lat wI spojrzałem na mój odbicie w szybie i zrozumiałem, iż choć czas odchodzi, ten dom zawsze będzie trwał jak nasze wspomnienia i miłość, która go budowała.