– Wybacz, iż ci się żalę, pokłóciłam się ostatnio z zięciem. Rozumiesz, przykro mi! Tyle lat pomagamy rodzinie naszej córki, już ósmy rok. To jedno, to drugie, bo widzimy, iż tego potrzebują! Mieszkanie im kupiliśmy, swoje zamieniliśmy – a jakie ono było! choćby bogacze nam zazdrościli! Wysokie sufity, ceglana kamienica. Do dziś żałuję tej decyzji, ale co zrobić – przynajmniej dzieci mają swój kąt, a moja córka jest panią w swoim domu. Remont też my zrobiliśmy, meble kupiliśmy, wnukami się zajmujemy. A od strony zięcia – żadnej pomocy! Mam na myśli teściów, rodziców zięcia. Kompletnie nic. Rozumiesz?
Pod szkołą czekali dorośli – babcie, mamy, nianie, choćby kilku ojców. Mężczyźni stali z boku, kobiety rozmawiały o nowinkach i codziennych sprawach. Przy schodach rozmawiały dwie starsze kobiety, około sześćdziesiątki.
– Moja córka siedzi teraz w domu z młodszą wnuczką, mała ma osiem miesięcy – mówiła niska kobieta w krótkiej kożuszce. – A ja przyszłam po starszego wnuczka, chodzi do pierwszej klasy. Córka sama by nie dała rady, to nierealne, budzić malucha, ubierać, iść z wózkiem do szkoły! Dlatego razem z dziadkiem pomagamy, codziennie jak do pracy, na zmianę.
– A teściowie? W ogóle nie pomagają? – zapytała ze współczuciem druga.
– Nie! Patrzę na nich i nie rozumiem, jak można tak żyć, myśląc tylko o sobie? Zero zainteresowania, zero udziału. Od początku tak żyją, jakby przyzwyczajeni, iż to my musimy pomagać! Na wesele, wyobraź sobie, nie dali ani grosza. Przed ślubem dzwoniłam do nich, mówię – dzieci biorą ślub, spotkajmy się, omówmy. A oni – i co z tego, może się za miesiąc rozwiodą, teraz wszyscy się rozwodzą! Kto wie, jak im się życie ułoży. No jak? Jedyny syn, a tak mówią. Ale na wesele przyszli.
– Z pustymi rękami?
– No, jak – dali dwa tysiące w kopercie. Dla mnie to jak z pustymi rękami. My mieszkanie, a oni – kopertę. Jest różnica w podejściu do dzieci, prawda?
– Rozumiem. A z zięciem teraz o co się pokłóciliście? Nie o wesele przecież, skoro minęło osiem lat?
– Nie, oczywiście. Pokłóciliśmy się o jego rodziców! Bo mieszkanie, które im podarowaliśmy – to kawalerka. Na początek było wystarczające, ale teraz mają już dwoje dzieci. Jest im tam ciasno! Wózki, rolki, rower, sanki, stos rzeczy, zabawek. A dzieci rosną. Teraz są małe, ale trzeba myśleć do przodu. Widzę, jak się cisną i serce mnie boli. Tak się nie da żyć.
– Tak, cztery osoby w kawalerce to ciężko.
– No właśnie! Powiedziałam zięciowi – skoro sam nie zarobiłeś na większe mieszkanie, może twoi rodzice wreszcie wam pomogą? Mieszkają we dwójkę w trzypokojowym mieszkaniu, w którym, nawiasem mówiąc, twój syn ma udział. A jeżeli nie chcą pomagać – niech chociaż przekażą ci twoją część. Poproś ich! Przecież siedzą wygodnie w tych pokojach, a nasze dzieci tłoczą się na trzydziestu kilku metrach.
– I co, nie chciał prosić?
– Nie! Powiedział, iż nie ma odwagi. Że rodzice nie mogą mu teraz pomóc, bo to ich jedyne mieszkanie. A ja mówię – a ja mam odwagę! Mogę ich zapytać, jeżeli chcesz. Ale on zabronił mi choćby z nimi o tym rozmawiać. No, powiedz, to normalne?
– No właśnie. Rodziców prosić mu wstyd, a od was, obcych ludzi, nie wstyd? Mieszka już osiem lat. To niech sam zarobi na rodzinę.
– Ale i sam za bardzo się nie stara. Do siedemnastej w pracy, potem do domu. Mówi: co, mam nocami wagony ładować czy cegły nosić? No nie wiem, ludzie jakoś kupują mieszkania, zarabiają. Szukają możliwości, dorabiają, nocami siedzą w pracy, albo jakoś się z rodzicami dogadują. Córka potem do mnie: mamo, po co ty się wtrącasz w jego rodzinę? Nie chcą pomóc – to nie pomogą, nie zmienisz tego, tylko pogorszysz sytuację, niepotrzebne kłótnie. Ale mnie to boli! Tamci rodzice żyją sobie spokojnie, po sanatoriach jeżdżą, a choćby słowa im powiedzieć nie można! Bo zięć zabronił. Taki sumienny! Ale wobec nas z ojcem wstydu mu nie brakuje.
Dzieci wybiegły, uściskały babcie i wszyscy razem poszli do domu. A ja wciąż nie mogłam przestać myśleć – czy to dobrze, gdy rodzice wtrącają się w życie dzieci, choćby z najlepszymi intencjami? Przecież teściowie tej kobiety nie zmuszają jej do pomocy, sama to robi.