Miłość aż po grób
Olga wyszła ze sklepu, poprawiła torbę z zakupami i ruszyła w stronę domu. Kupiła niewiele, a torba i tak ciążyła. Przed domem zatrzymała się. „W oknach ciemno. Julka znowu gdzieś poleciała.” Pokręciła głową. „Niech tylko wróci… Odkąd zadaje się z tym… Jarkiem, nauka poszła w las, opuszcza lekcje. Nauczyciele skarżą. A przed nią matura, studia. Tylko niech spróbuje wrócić, ja jej pokażę…” – nakręcała się, ciężko wchodząc po schodach do mieszkania.
W domu postawiła torbę na krześle przy kuchennym stole. Spojrzała na kuchenkę. „Oczywiście. Prosiłam, żeby ziemniaki obrała albo makaron ugotowała. Uciekła… Co ja mam z nią zrobić? Ach, ty…”
Zrzuciła kurtkę gwałtownym ruchem, zawiesiła w przedpokoju i wróciła do kuchni. Trzaskała drzwiczkami lodówki, stukała garnkami – Olga w rozdrażnieniu przygotowywała kolację, obiecując sobie, iż tym razem poważnie porozmawia z córką, gdy tylko ta wróci.
Ale Julka nie śpieszyła się do domu. Minęła już połowa dziesiątej, a jej wciąż nie było. Olga nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chodziła z kąta w kąt, powtarzając jak mantrę:
„Tylko niech wróci… Niech no wróci, to ja jej pokażę, jak się nazywa… Daję z siebie wszystko, żeby miała jak inni, a ona choćby makaronu ugotować nie potrafi… Jak ja jestem zmęczona, wszystko sama, sama jedna… Myśli, iż ja nie chciałam swojego życia? Byłam prawie w jej wieku, kiedy zostałam sama z dzieckiem. Niewdzięcznica… Mojej drogi chce powtórzyć? Niech spróbuje, zobaczy, co to znaczy ciężka dola…”
Złość na córkę sięgała zenitu. Olga miała ochotę rzucać, tłuc, byle tylko wyrzucić z siebie choć odrobinę goryczy.
Gdy w zamku zaskrzypiał klucz, tak ucieszyła się, iż córka wróciła, iż była gotowa wybaczyć jej wszystko. Ale gdy zobaczyła jej zawstydzoną twarz, na której błyszczały rozbawione oczy, gniew wrócił ze zdwojoną siłą.
– Gdzie ty byłaś? Wiesz, która godzina? A lekcje? Matura tuż-tuż, a ty włóczysz się Bóg wie gdzie – krzyczała, zapominając, iż sąsiedzi mogą słyszeć.
– Lekcje zrobiłam… – zaczęła się bronić Julka.
– Cicho! Nie sprzeciwiaj się matce! Zupełnie rozum straciłaś? Wychowywałam cię, myślałam, iż się wykształcisz, dobrą pracę znajdziesz, wtedy zaczniemy żyć. A ty moje błędy powtarzasz.
– Żadnych błędów nie powtarzam. Nie krzycz… – odcięła się Julka.
Jej oczy zgasły, na policzkach pojawiły się nerwowe wypieki.
– Ach ty… – Olga ledwo powstrzymała się, by nie wykrzyczeć obelgi, na szczęście w porę się opamiętała.
Bezradnie rozejrzała się, szukając „narzędzia sprawiedliwości”. Julka wykorzystała moment i próbowała prześlizgnąć się obok matki do swojego pokoju, ale nie tym razem. Olga w końcu chwyciła składaną parasolkę leżącą na szafce i zamierzyła się na córkę.
– Mamo! – krzyknęła Julka, wciągając głowę w ramiona i zasłaniając się dłońmi.
Od tego krzyku, od jej postawy, ręka Olgi opadła bezwładnie wzdłuż ciała. Parasolka z brzękiem upadła na podłogę. Olga zgarbiła się, jakby gniew, który dotąd ją napędzał, nagle prysnął, a ona opadła jak balon.
– Ja się martwię, nie wiem, gdzie cię szukać, a ty… Co to na twoim palcu? Skąd to? – słabym głosem zapytała Olga, nagle tak wyczerpana, iż brakło jej sił na mówienie.
Ciężko opadła na taboret w przedpokoju.
Julka powoli odjęła ręce od głowy, spojrzała na skromny złoty pierścionek z białym kamykiem.
– To Jarek dał – cicho odezwała się, nieśmiało patrząc na matkę. Burza zdawała się przemijać.
– Jesteś jeszcze uczennicą. On tego nie wie? – Olga wpatrywała się w pierścionek.
– Wie. I co z tego? Za dwa miesiące zdam maturę i będę…
– Dorosła? No tak. Na razie mieszkasz ze mną. Szanuj moje zasady, choćby pomagaj w domu. Nie czekaj, aż cię palcem pokażę. Myślisz, iż jesteś dorosła, więc możesz robić, co chcesz? Wychodzić po nocy? Nie wracać do domu? A może jeszcze szkołę rzucić? A jeżeli zajdziesz w ciążę…? – Złość znów narastała w Oldze.
Zdawała sobie sprawę, iż brnie za daleko, ale nie potrafiła przestać.
– Mamo, on mnie kocha. Ja jego też – powiedziała Julka z rozpaczą.
– Gdyby cię kochał, starałby się dla ciebie, a nie szkodził. I skąd on się wziął na naszą głowę… – Olga pokręciła głową, kołysząc się w przód i w tył, z piersi wydobył się jęk.
Nocą przewracała się z boku na bok. Nerwy rozbudzone kłótnią nie chciały się uspokoić. Strach o córkę nie dawał zasnąć. Olga myślała, jak wrócić do spokojnego życia. Jak to się stało, iż jej córka, mądra i piękna dziewczyna, wzorowa uczennica, jej duma, znalazła się w takiej sytuacji? Nakręciła się tak, iż wydawało jej się, iż najgorsze już się stało. Przed oczami przesuwały się obrazy, jeden straszniejszy od drugiego. Zmęczona czarnymi myślami, Olga wybrała numer jedynej przyjaciółki.
– Co się stało? – odezwał się ochrypły od snu głos, po którym rozległo się głośne ziewnięcie. – Zegarka nie widziałaś?
– Przepraszam. Ale nie mam z kim porozmawiać. Julka… ona…
– A mówiłam ci, nie trzęś się nad nią jak nad zepsutym jajkiem. Co znowu zrobiła?
– Ola, związała się z tym chłopakiem, starszym od niej, nauka leży, opuszcza lekcje. Nauczyciele skarżą. Wstyd. – W słuchawce rozległo się kolejne ziewnięcie. – Przepraszam. Powiedz, co mam zrobić. – Olga zamilkła, po czym, przypominając sobie coś, gwałtownie dodała, zanim przyjaciółka całkiem się rozłączyła. – Dał jej pierścionek. Julka mówi o miłości, a ma siedemnaście lat. On jej życie zrujnuje. Zasnęłaś tam? Dobrze, zadzwonię jutro. – Odłożyła telefon i znów się połoOna spojrzała na ich splecione dłonie i w końcu zrozumiała, iż prawdziwa miłość wymaga zaufania, a nie kajdan.