Mieszkanie Julii — i zero rodziny
Julia zmywała naczynia, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Na progu, jak grom z jasnego nieba, stała teściowa.
— Cześć, Julko — powiedziała z przesadną czułością Stefania Zdzisławowa. — Postanowiłam was odwiedzić. Wpadłam w gości!
Julia zaprosiła ją do kuchni, postawiła czajnik i krzyknęła do męża:
— Krzysiu, twoja mama przyszła!
Po chwili cała rodzina siedziała już przy stole. Teściowa powoli mieszała cukier w herbacie, zerkała na synową z charakterystycznym przymrużeniem oka, za którym Julia dawno nauczyła się rozpoznawać rodzącą się manipulację.
— Wiesz, Krysiu — zaczęła Stefania Zdzisławowa — Wojtek zaproponował Małgosi, żeby do niego się wprowadziła. Wyobrażasz sobie? Jeszcze przed ślubem!
— No to się wpakował — zaśmiał się Krzyś. — Nasza Małgosia mu urządzi. Spokojne życie to on może sobie darować!
— Mylisz się! — odparła dumnie teściowa. — Małgosia jest zupełnie inna. Skromna, rozsądna, nie to co niektóre…
Julia złapała to spojrzenie. Kamień, jak zwykle, leciał w jej stronę. I znów udawała, iż nie widzi.
— A wiesz, co Wojtek jeszcze zrobił? — wzniósł palec z triumfem teściowa. — Da jej mieszkanie! Wyobrażasz? Na ślub! Prawdziwy mężczyzna!
Krzysztof skrzywił się.
— Zobaczymy, co tam da. Dopóki nie zobaczę dokumentów, nie uwierzę.
— Oto, co znaczy dobry wybór! — nie ustępowała Stefania. — A ty, swoją drogą, masz żonę z mieszkaniem, a sam choćby nie jesteś współwłaścicielem.
Julia wyszła z pokoju. Serce jej się ścisnęło. Znowu ta sama śpiewka — o „przepisaniu połowy”, „gdzie sprawiedliwość”, „wspólna rodzina”. Minął rok od ślubu, a teściowa cały czas próbowała wycisnąć choć kawałek mieszkania zięcia.
Krzysztof też zaczął naciskać: iż się z niego śmieją, facet bez mieszkania. Kupił samochód, zrobił remont, meble — a wszystko cudze.
— Nikt cię nie oszukał, Krzysiu — odpowiadała Julia. — Ożeniłeś się nie z mieszkaniem, tylko ze mną. Czyż nie?
Milczał. Do następnej wizyty mamy.
Gdy do domu zawitała władcza ciotka Krzysia, ten zaczął opowiadać bajki.
— Tak, kupiliśmy mieszkanie. Głównie za moje pieniądze — oznajmił z przekonaniem.
Julia o mało nie zakrztusiła się herbatą. Kłamstwa płynęły strumieniem. Milczała. Nie dla niego — dla siebie.
Potem przyszedł kolega Jarek. Krzyś znów rozłożył pawia:
— Wchodź, czuj się jak u siebie. Mieszkanie jest nasze, z Julią!
— Brawo! — zachwycił się kolega. — Żonaty, mieszkanie kupione, samochód pierwsza klasa!
Julia patrzyła i nie wierzyła własnym oczom. Gdzie ten miły, prosty chłopak, z którym się spotykała?
Spakowała rzeczy i wyjechała do rodziców.
— Mamo, nie daję już rady. Czuję się nie jak żona, tylko jak inwestor. Pewnie ożenił się tylko przez mieszkanie…
— Zastanów się, córeczko. Ale mieszkania — nikomu, słyszysz? Ani centymetra!
Julia wróciła. A niedługo zjawiła się teściowa. Bez zaproszenia, roztrzęsiona, ze łzami w oczach.
— Krysiu, tragedia! Wojtek rzucił Małgosię. Koniec ze ślubem. A ona nabrała kredytów: auto, ciuchy, telefon…
— A my tu do czego? — zbił się z tropu Krzysiek.
— Trzeba pomóc. Niech Julia przepisze połowę mieszkania na ciebie. Zastawisz, spłacimy dług. Potem wszystko oddamy!
Julia zamarła. Ale gwałtownie otrząsnęła się.
— Nigdy! To mieszkanie to dar moich rodziców. choćby na jeden procent nie macie co liczyć!
— Bez serca! — wrzasnęła Stefania.
Julia wyszła do pokoju, ale podsłuchała, jak matka i syn szepczą pod drzwiami.
— Zrobiłam, co mogłam, synku. Ale ona — twarda…
— Spróbuję coś jeszcze wymyślić — mruknął ponuro Krzysiek.
Julia otworzyła drzwi z hukiem:
— Wymyślajcie! Wymyślajcie dalej! Ale wiedzcie jedno: mieszkania nie zobaczycie. Ani kawałka. Chcecie żyć na swoim — pracujcie, jak wszyscy!
Następnego dnia Krzyś wyprowadził się do mamy.
Julia złożyła wniosJulia podpisała papiery rozwodowe z ulgą, bo choć serce bolało, to jednak wolność nie miała ceny.