Między młotem a kowadłem: Matka prosi o pomoc, ale mąż stanowczo odmawia.

polregion.pl 1 dzień temu

Nazywam się Ola, mam dwadzieścia dziewięć lat. Od sześciu lat jestem żoną Krzysztofa i wspólnie wychowujemy naszą czteroletnią córeczkę Zosię. Prowadzimy zwykłe życie młodej rodziny: oboje pracujemy, spłacamy kredyt hipoteczny, pilnujemy wydatków i staramy się ze wszystkim zdążyć. Od pewnego czasu pracuję zdalnie, co pozwoliło mi spędzać więcej czasu z dzieckiem, a w tym pomaga mi moja mama.

Mama uwielbia swoją wnuczkę nad życie. Zabiera ją do siebie na działkę, spaceruje z nią, bawi się. To dla nas ogromne wsparcie. Zosia uwielbia tam jeździć – to dla niej prawdziwa frajda. Ma tam dom na drzewie, ogródek i piaskownicę. Ale jak każda pomoc, i ta ma swoją drugą stronę medalu.

Mama jest osobą bardzo energiczną. Jest na emeryturze, ale nie potrafi usiedzieć bezczynąc. Zawsze coś wymyśla. W tym roku postanowiła na przykład wybudować altankę na swojej działce. Bez konsultacji z nami zamówiła materiały budowlane, a potem po prostu oznajmiła mi:

„Ola, powiedz Krzysztofowi, żeby przyjechał pomóc mi je rozładować. Sama nie dam rady.”

Skinęłam głową, choć doskonałe wiedziałam, jaka będzie jego reakcja. Nie zmieniła się od dwóch lat:

„To działka twojej mamy, Ola. Niech ona się tym zajmuje. Ja tam nie jadę. Mam jedno życie i jeden wolny dzień w tygodniu. Wtedy wyleguję się na kanockie i nie zamierzam nikomu pomagać. Koniec!”

Rozumiem męża. Naprawdę ciężko pracuje. Czasem choćby w weekendy siedzi z laptopem i realizuje pilne ziercenia. Potrzebujemy pieniędzy – spłacamy kredyt, dziecko rośnie. Z drugiej strony – to przecież moja mama. Tyle razy nam pomogła. Co tydzień zabiera Zosię. Nigdy niczego nie wymaga, nie wtrąca się w nasze życie. A tu nagle – zwykła prośba o rozładowanie desek na altankę. A Krzysztof powiedział „nie”.

W efekcie materiały przyjechały w piątek rano. Mama zadzwoniła spanikowana – nie miała komu pomóc. Rzuciłam wszystko, wsadziłam Zosię do samochodu i pojechałam. Rozładowywałyśmy z mamą wszystko same: dojcie, cement, jakieś belki. Nie wspomnę, jaki to był wysiłek. Mama potem choćby nie mogła się wyprostować. Ale najbardziej bolało ją, iż zięćą choćby nie próbował pomóc.

„Ola, on jest mężczyzną czy kim? Jak to wygląda? Czy ja prosiłam o wymianę dachu? Tylko o parę godzin pomocy!” – dąsała się, otrząsając dłonie z pyłu.

A ja stałam i milczałam. Było mi wstyd. Przed mamą. Przed sobą. Przed Zosią, która patrzyła na to wszystko i nie rozumiała, czemu babcia się złości, a mama jest smutna.

Gdy wróciłyśmy do domu, panowała lodowata cisza. Spróbowałam porozmawiać, wytłumaczyć, iż to nie kaprys, nie głupota – tylko prośba mamy, która zawsze nam pomaga. Ale Krzysztof tylko machnął ręką:

„Ty w ogóle mnie czasem słuchasz? Ja wszystko ciągnę na sobie! Nie muszę jej pomagać! To jej działka, jej budowa, jej problemy!”

Nie wiem, co teraz robić. Naprawdę stoję między dwoma ogniami. Z jednej strony – mama, która zawsze jest blisko, która szczerze pomaga i dba o nas. Z drugiej – mąż, zmęczony, zirytowany, przekonany, iż nie ma obowiązku. A mnie serce pęka, bo oboje mają trochę racji.

Kocham Krzysztofa. I jestem wdzięczna mamie. Ale nie rozumiem, dlaczego moja rodzina stała się dla nich polem bitwy. Dlaczego ciągle muszę się tłumaczyć? Dlaczego z zwykłej prośby o pomoc wyrasta awantura, która niszczy nam cały tydzień?

Jestem zmęczona. Zmęczona rolą bufora. Zmęczona godzeniem, tłumaczeniem, błaganiem. Chcę, żeby mam czuła się potrzebna i szanowana, a mąż – żeby zrozumiał, iż czasem pomoc to nie obowiązek, ale zwykły szacunek dla kobiety, która zawsze stoi przy nim.

Czasem myślę – może powinnam być twardszym? Albo delikatniejsza? A może w ogóle nic nie mówić i po cichu wszystko robić sama? Nie wiem.

Wiem jedno – nie chcę, żeby moja córka kiedykolwiek ząjowła się w takiej sytuacji. Chcę, żeby żyła w miłości, zrozumieniu i szacunku. I żeby między jej mężem a babcią nie toczyły się wojny.

Tylko jak to osiągnąć – to dla mnie na razie… zagadka.

Idź do oryginalnego materiału