Jagoda i Stanisław byli małżeństwem trzydzieści trzy lata. Ślub wzięliśmy młodo ja miałam dwadzieścia dwa, on dwadzieścia sześć. Na początku było dużo miłości, wspólne budowanie domu, kredyty w złotych, pierwsze dziecko, drugie, remonty, praca po godzinach. Żyliśmy normalnie, jak wszyscy. Bez wielkich namiętności, ale i bez dramatów.
Z czasem zaczęliśmy się wymijać. On wracał późno z fabryki, tłumaczył się projektami. Ja miałam swoją rutynę praca w bibliotece, zakupy, obiad, pranie, odrabianie lekcji z wnukami, rozmowy z sąsiadką Heleną. Wieczorami oglądaliśmy telewizję, każde w swoim kącie kanapy.
Dotyk stał się rzadkością. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mnie przytulił. Nie narzekałam; uznałam to za dojrzałe życie, za zmianę formy miłości.
Dwa lata temu Stanisław zaczął zachowywać się inaczej. Zadbawszy o sylwetkę, zrzucił brzuch, sięgnął po koszule, które lata leżały w szafie. Wiózł perfumy, pojawiły się służbowe wyjazdy i delegacje, choć wcześniej nie podróżował. Udawałam, iż tego nie zauważam.
Bałam się zapytać. W głębi duszy wiedziałam, ale myślałam: To pewnie tylko faza. Zaraz się znudzi.
Pewnego dnia, kiedy wrócił do domu i nie zjadł kolacji co wcześniej się nie zdarzało powiedział:
Muszę z tobą porozmawiać.
Usiadł naprzeciw mnie i patrząc mi w oczy, rzekł:
Poznałem kogoś. Jest młodsza. Czuję się przy niej lepiej. Odchodzę.
To było wszystko. Bez krzyku, bez wahania. Spojrzałam na niego. Miał pięćdziesiąt dziewięć lat, ja pięćdziesiąt pięć. I poczułam ulgę. Naprawdę. Ulgę.
Nie było łez. Nie było dramatów. Usiadłam potem w kuchni z herbatą i zapadła cisza, jakiej nie znałam od lat. Po raz pierwszy nikt nie narzekał, iż herbata za słodka. Nikt nie mlaskał przy kolacji. Nikt nie trzaskał drzwiami, bo pilot się zgubił.
Nie spałam tej nocy, ale nie z bólu. Z ulgi. Bo po raz pierwszy mogłam pomyśleć tylko o sobie. Stanisław wyprowadził się po tygodniu. Wyniósł walizkę, parę koszul, komputer. Resztę jego zdaniem i tak była moja.
Dzieci zareagowały różnie. Córka Zofia była oburzona. Tata oszalał, mamo, co on sobie wyobraża? powtarzała. Syn Michał milczał, zawsze bardziej związany z ojcem. Ja nie potrzebowałam wsparcia. Byłam wolna.
Zaczęłam robić rzeczy, które zawsze odkładałam. Zapisałam się na zajęcia malarskie, choć nigdy wcześniej nie trzymałam pędzla. Pojechałam z Heleną do Warszawy na weekend pierwszy raz od dwudziestu lat w podróży bez planu i bez obawy, iż ktoś czeka w domu z grymasem niezadowolenia.
Zaczęłam chodzić spać, kiedy chcę. Jadłam kolację w łóżku. Przestawiłam meble w salonie. Kupiłam nowy, kolorowy obrus w wielkie kwiaty. Stanisław by go znienawidził, a ja go pokochałam.
Ludzie wokół reagowali dziwnie. Niektórzy mówili: Jak ty sobie radzisz?, To takie przykre w tym wieku. Inni może po cichu cieszyli się, iż Stanowił za swoje. Ja nie potrzebowałam ich opinii.
Przez wiele lat żyłam w związku, w którym byłam niewidzialna. Byłam kucharką, księgową, pielęgniarką, sprzątaczką. Nie żoną. Nie kobietą. Gdy Stanisław odszedł, nie straciłam miłości. Straciłam ciężar.
Teraz wiem, iż nie cieszę się z cudzej nieszczęśliwości. Po prostu cieszę się z odzyskanego życia. Nie wiem, jak długo potrwa jego przygoda z młodszą. Może długo, może szybko. To już nie moja sprawa.
Moja sprawa to herbata z miodem, czytanie do późna, długie spacery bez poczucia winy. Moja sprawa to ja sama.
Po raz pierwszy od trzydziestu lat jestem naprawdę sobą. I odkryłam, iż prawdziwa wolność zaczyna się wtedy, gdy odłożymy ciężar cudzych oczekiwań i pozwolimy sobie oddychać własnym rytmem.













