Magda nerwowo poprawiała fałdy swojej sukni. Białe sukienko kupione za bezcen na ostatnią chwilę podczas wyprzedaży wydawało się teraz zbyt zwyczajne. Koronki, które tak starannie wybierała, choć i tak ledwo je wtedy widziała, teraz wyglądały na tandetne. „Nie ważne”, pomyślała. „Liczy się tylko, żeby podobało się Bartkowi”. Westchnęła. W tej właśnie sukni wyjdzie za mąż. Bartek… Był jej marzeniem, miłością od pierwszego wejrzenia. Choć, prawdę mówiąc, nie przypominał księcia na białym koniu. Raczej był jak… dzielny wiking z burzą niesfornych jasnych włosów, szerokimi ramionami i figlarnym spojrzeniem błękitnych oczu.
Magda zawsze wierzyła, iż miłość przyjdzie właśnie tak. Nagle. Od pierwszego wejrzenia. Jak w romansach. Na mniej się nie godziła.
Zadzwonił telefon, wyrywając ją z zamyślenia. Oczywiście, to mama, która znów będzie próbowała odwieść ją od tego szaleństwa.
— Magduś, kochanie, posłuchaj mnie, posłuchaj tych, którzy żyją dłużej niż ty! — mama oczywiście płakała, prawdopodobnie już od tygodnia — Jaki ślub po miesiącu znajomości? Przecież się zupełnie nie znacie!
Ile można powtarzać to samo?
— Prawdziwej miłości nie potrzeba więcej — odpowiedziała Magda z uniesieniem — Tłumaczyłam ci już tysiąc razy. To miłość od pierwszego wejrzenia! Jak w filmie!
— W filmach, Magduś, pokazują bajki! — odparła mama. — A w bajkach piszą, iż po ślubie „żyli długo i szczęśliwie”. I koniec! Nic więcej. A w życiu po „długo i szczęśliwie” zaczynają się zwykłe dni, gdzie jest praca, rachunki, dzieci… Wiesz w ogóle, gdzie on pracuje? Czym się zajmuje? Jakie ma plany na przyszłość?
Magda nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z Bartkiem jakoś nigdy o tym nie rozmawiali. Ich znajomość ograniczała się do zachwyconych wyznań miłosnych.
— Pracuje… coś tam mówił o logistyce — wymijająco odparła, unikając szczegółów, bo mama mogłaby to sprawdzić.
Gdzie pracuje, gdzie pracuje… Dobrze, iż nie spytała o jego hobby. Bo o tym wiedziała jeszcze mniej. Głównie były to spotkania z kumplami przy piwie i granie w gry do późna. Ale czy to ważne, gdy serce przepełnia miłość?
Słuchawkę przejął tata.
— Magda, co może wyjść z człowieka, którego nie znasz? Nie umiesz choćby powiedzieć, gdzie pracuje!
— Ale babcia z dziadkiem też się pobrali po miesiącu i żyli razem całe życie. Poznali się i od razu do urzędu!
— Jedyny przypadek na milion — westchnął ojciec. — Zwykłe szczęście.
— I mnie się poszczęści!
— Magda!
— Przepraszam, muszę kończyć. Bartek przyjechał — gwałtownie powiedziała i rozłączyła się, zanim rodzice znów zaczęli perswadować.
Bartek wrócił ze sklepu w tym, co zdążył kupić: granatowym garniturze, lekko pogniecionym i wyraźnie nie w jego rozmiarze. Marynarka odstawała na ramionach, a spodnie fałdowały się niezgrabnie na butach. W ręku trzymał bukiet stokrotek związanych prostą wstążką. Kwiaty pewnie zerwał gdzieś po drodze, ale Magdzie wydały się najpiękniejsze na świecie.
— Gotowa? — zapytał.
Skinęła głową, czując, jak dłonie drżą z emocji. Wzięła głęboki oddech i wyszła z mieszkania, zostawiając za sobą wątpliwości, namowy rodziny i zdrowy rozsądek. Szła na spotkanie swojemu przeznaczeniu — tak jej się przynajmniej zdawało.
W USC wszystko poszło gwałtownie i nijako. Urzędniczka z przemęczoną twarzą wyrecytowała wyuczoną formułkę o miłości i wierności. Bartek niezdarnie wsunął Magdzie pierścionek na palec, a potem uśmiechali się do błysków aparatów nielicznych jego krewnych. Ze strony Magdy nie było nikogo. Wiedziała, iż rodzice są urażeni jej uporem i nie przyszli na znak protestu.
Po ceremonii pojechali do mieszkania Bartka, które od dwóch dni było też jej domem. Na stole przykrytym kraciastym obrusem stały skromne kanapki z szynką, misa sałatki jarzynowej i pokrojone w plasterki pomidory z ogórkami. Krewni Bartka: ciocia Halina, która to przygotowała, wuja Józek z wiecznego kaca i kuzynka Ola z zazdrosnym spojrzeniem — składali życzenia i po krótkim posiedzeniu zaczęli się rozchodzić. Mieli miny, jakby przyszli na stypę, nie na wesele. Magdzie było przykro, ale starała się nie pokazywać.
Gdy ostatni gość wyszedł, Bartek odetchnął z ulgą.
— No i po wszystkim — powiedział. — Teraz jesteśmy mężem i żoną! Na zawsze!
Zakręcił ją po pokoju, a Magda zaśmiała się ze szczęścia.
A tego samego wieczoru, zaledwie trzy godziny później, zaczął się cyrk, jak trafnie określiłaby to jej mama. Bartek, znudzony po odejściu rodziny, oznajmił nagle, iż świętowanie z rodziną to jedno, a z kumplami — zupełnie co innego. I bez zastanowienia wybiegł z domu, zostawiając Magdę samą w ich nowozałożonym gniazdku.
— Wrócę szybko! Nie mogę odmówić chłopakom, tak mnie namawiali, żebym przyszedł. Nie wypada w taki dzień! — krzyknął, pędząc obok niej jak burza.
„Szybko” przeciągnęło się do rana.
Wrócił pijany jak bela, nie pamiętając nic. Bełkotał przeprosiny, iż ją zanudzał, a zanim zdążyła odpowiedzieć, zwalił się na łóżko i zasnął. Magda w milczeniu przykryła go kołdrą.
Ranek przyniósł kac Bartka i gorzkie rozczarowanie Magdy. Zrozumiała, iż popełniła straszną pomyłkę, wychodząc za niego tak pochopnie. Ale przyznać się do tego przed sobą, a tym bardziej przed rodzicami — nie chciała za nic. Przecież to miłość! Wierzyła, iż go zmieni. Miłość czyni cuda, prawda? Wychowa go na przykładnego męża i ojca.
Życie z Bartkiem okazało się rollercoasterem pełnym nagłych zwrotów i niespodzianek. Był nieprzewidywalny. Mógł nagle wyjechać na weekend bez słowa. Mógł wydać całą wypłatę na nową konsolę lub drogi słuchawkowy zestaw VR, zostawiając ich bez grosza. Potrafił wściekać się o brudne naczynia, a pięć minut później zasypywać ją komplementami.
Pewnego dnia kupił drogi obraz współczesnego artysty, którego Magda zupełnie nie rozumiała. Na płótnie były jakieś chaotyczne figury geometryczne bez sensu.
— To arcydzieło! — zachwyciłMagda zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, wreszcie rozumiejąc, iż szczęście nie polega na dźwiganiu cudzych błędów, ale na odwadze, by iść własną drogą.