Całe życie marzył tylko o tym, by się położyć.
W wiosce wszyscy znali i nie lubili Bogusława za jego nieznośny charakter. Był żonaty z Jadwigą, spokojną kobietą, ale z pewnymi problemami. Nie mogła dać mu dzieci. Minęło dwanaście lat, a potomstwa wciąż nie było.
Aż pewnego dnia, jak grom z jasnego nieba Jadwiga umarła. Jej matka wiedziała, iż córka od jakiegoś czasu źle wygląda, ale ta nigdy się nie skarżyła.
Córuś, coś ci jest? Ostatnio blada jesteś pytała matka, gdy Jadwiga rzadko zaglądała do rodziców.
Nic, mamo, nic Czasem słabo mi, głowa się kręci, ale przejdzie. Położę się trochę i wstanę. Nie martw się.
Jadwiga nie była przyzwyczajona do narzekania, zwłaszcza przed mężem. On nie znosił, gdy żona miała choćby lekki ból głowy.
Nie udawaj! Zawsze wam, babom, coś dolega! Jak przychodzi do roboty, to od razu choroba. Nie jęcz, bo nikt cię tu nie będzie żałował słyszała w odpowiedzi.
Po pogrzebie minął rok. Bogusław żył sam, ale myśl o kolejnym małżeństwie nie dawała mu spokoju. Samotność dokuczała, choć był przyzwyczajony do życia jak wilk. Rozglądał się za kobietami.
Trzeba wziąć taką bez dzieci myślał. Nie potrzebuję cudzych. Te w moim wieku wszystkie już z dziećmi. Musi być młodsza Ale która zechce za mnie wyjść?
Wiedział, iż jego charakter odstrasza. Wieśniacy go nie lubili, przyjaciół nie miał nie każda kobieta zgodziłaby się na takiego męża. Wybór padł na Elżbietę. Niepozorna, cicha, pracowita idealna.
Pewnego dnia spotkał ją a adekwatnie czekał na nią.
Elżuniu, chodź no tu zawołał, gdy przechodziła obok jego domu.
Podniosła głowę, zobaczyła go w furtce i podeszła.
Dzień dobry szepnęła nieśmiało.
No, dzień dobry burknął. Słuchaj, patrzę na ciebie i myślę Może byś za mnie wyszła? Jestem sam, gospodarstwo mam dobre. Będzie nam się dobrze żyło, dzieci urodzisz. Potomka mi trzeba.
Oj, nie wiem zarumieniła się. Muszę z mamą porozmawiać.
No to pytaj. Wieczorem przyjdę.
Elżbieta wróciła do domu i wyznała matce:
Mamo, chyba wychodzę za mąż.
Jak to? Za kogo? Przecież nie masz nikogo.
Bogusław dziś przyjdzie
Córuś, on dużo starszy od ciebie! Zastanów się! Charakter ma okropny. Wszyscy mówią, iż żonę do grobu zapędził. Może zamęczył Kto go tam wie?
Mamo, co mam robić? Żadni zalotnicy się nie garną, lata lecą. A może to tylko plotki?
Elżbieta wyszła za Bogusława. We wsi od razu zaczęły się szepty. Jedni współczuli:
Szkoda dziewczyny, poszła za złego człowieka.
Inni mówili:
Bogusławowi się udało. Cichą wziął, będzie mu posłuszna.
I tak było. Bogusław z sąsiadami żył w nieustannej wojnie, teściową znosić nie mógł, żonę rzadko puszczał do matki.
Despota prawdziwy wzdychała matka, gdy córka czasem przybiegła, gdy mąż był w polu.
Mamo, wszystko w porządku. Jakoś to będzie. On burczy, a ja milczę. Modlę się tylko o cierpliwość.
Oj, córuś, z takim mężem to całe życie będziesz się modlić płakała matka.
Elżbieta urodziła jednak dwóch synów w ciągu pięciu lat. Nie żeby Bogusław ich nie kochał może i kochał, ale po swojemu. Wrzeszczał na nich, klął jak szewc. A matka uczyła chłopców:
Trzymajcie się od ojca z dala. Jak wpadnie w złość, to i ręką rzuci.
Chłopcy gwałtownie zrozumieli, iż lepiej trzymać się z daleka. Dorastali, ale Bogusław wciąż był niezadowolony.
Gdzie te lenie się włóczą? W domu roboty pełno, a oni wiatru łykają! To ty ich tak nauczyłaś, żeby uciekali! ryczał na całe podwórze.
Elżbieta przywykła już do tych krzyków. Machała ręką i milczała. Młodsza od niego, ale cierpliwsza i mądrzejsza. To ona dźwigała całe gospodarstwo. A Bogusław coraz częściej zaglądał do wódki i awanturował się.
Wieśniacy widzieli to i słyszeli, omijali go szerokim łukiem. Z jego podwórza ciągle dobiegały wrzaski:
Wszyscyście mi już obrzydli! Robię od świtu do nocy, was żywię, a w domu zero szacunku! Same wydatki!
Lament rozlegał się po całej wsi. Elżbieta czasem próbowała się odezwać:
Sam chciałeś się żenić, sam dzieci pragnąłeś. A pieniądze? Ty więcej przepijesz niż na dom wydajesz!
Ale lepiej było milczeć. Bogusław tylko wściekł się bardziej.
Wszyscyście mi obrzydli! Dzieci przeciw mnie nastawiasz! A moje pieniądze to moja sprawa!
Elżbieto, jak ty to znosisz? płakała matka. Ja bym już dawno uciekła!
Dzieci trzeba wychować, mamo. Niech krzyczy, już się przyzwyczaiłam.
Ludzie też dziwili się jej cierpliwości.
Jak ona to wytrzymuje?
Lata mijały. Synowie wyrośli, po szkole wyjechali do miasta jeden do technikum, drugi do pracy w fabryce. Do domu zaglądali rzadko.
Mamo, nie gniewaj się, iż nie przyjeżdżamy. Nie chce się z ojcem spotykać. Same krzyki i złość.
Starszy obiecywał:
Jak się ożenię, zabiorę cię do miasta.
Nie, synku. Tu moje miejsce. Wy mnie odwiedzajcie.
Chłopcy częściej zaglądali do babci. Bogusław wściekał się jeszcze bardziej.
No i czego się drzesz? Mówisz, iż ci wszyscy obrzydli cicho mówiła Elżbieta. To żyj sam. Synowie dorośli, rozumieją. A ja już przywykłam.
Ty mi też obrzydłaś! Chcę spokoju! Leżeć bym się położył
To się połóż. Nikt ci słowa nie powie.
Pewnego ranka Elżbieta weszła do domu po udoju krów. Cisza. Synowie dawno wyprowadzili się do miasta, a ona sama wracała późno z obory, byle tylko nie słuchać jęków męża. Bogusław nie wstał na śniadanie. Weszła do sypialniZapaliła światło i zobaczyła go leżącego na podłodze nieruchomego, tylko cicho jęczącego, jakby w końcu dostał to, o czym tyle lat marzył nieskończony spokój.