Marzenia o sukcesie: wzloty i upadki

polregion.pl 3 dni temu

*Marzenie o Ameryce: wzloty i upadki*

*Lot ku marzeniom*

Zawsze marzyłam o życiu w Ameryce. Ten kraj wydawał mi się miejscem, gdzie spełniają się marzenia, gdzie każdy może odnieść sukces, jeżeli tylko się postara. Lataami oszczędzałam pieniądze, uczyłam się angielskiego i wyobrażałam sobie nowe życie. W końcu – nazwijmy mnie Zosia – kupiłam bilet i poleciałam do Nowego Jorku. W walizce miałam nie tylko ubrania, ale i nadzieję na lepszą przyszłość. Byłam pewna, iż czeka mnie praca, nowe znajomości i szanse, o jakich tylko śniłam.

Przed wyjazdem pożegnałam się z rodziną, szczególnie z bratem – Wojtkiem. To on jeden mnie wspierał, mimo wątpliwości reszty krewnych. „Jak coś, to jestem”, powiedział, ściskając mnie na lotnisku. Nie sądziłam wtedy, iż te słowa staną się moją deską ratunku.

*Pierwsze rozczarowanie*

Ameryka spotkała mnie hałasem, neonami i tłumem ludzi. Pierwsze dni to była euforia: wieżowce, kawiarnie, uliczni grajkowie – wszystko jak z bajki. Wynajęłam mały pokój w Brooklynie i zaczęłam szukać pracy. Z wykształcenia jestem marketingowcem, więc myślałam, iż gwałtownie coś znajdę. Ale rzeczywistość okazała się brutalna. Pracodawcy chcieli doświadczenia w USA (którego nie miałam) albo oferowali pracę za grosze – jako kelnerkę czy sprzątaczkę.

Po miesiącu oszczędności topniały. Czynsz zjadał większość pieniędzy, a dorywcza praca w kafejce ledwo starczała na jedzenie. Czułam, jak moje marzenie się kruszy. Zamiast sukcesu – samotność i zwątpienie. Wieczorami w ciasnym pokoju myślałam: czy popełniłam błąd, rzucając wszystko w pogoni za snem?

*Kryzys i zwątpienie*

W trzecim miesiącu byłam na skraju wytrzymałości. Pracy w zawodzie zero, a dorywcze zajęcia nie pokrywały choćby podstawowych potrzeb. Wstydziłam się mówić rodzinie, ale w końcu nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Wojtka. Płakałam, przyznając, iż nie daję rady. Spodziewałam się słów: „Wracaj do domu”, ale on tylko wysłuchał i rzekł: „Zosia, jesteś silna. Razem coś wymyślimy”.

Wojtek zaproponował, żebym do niego dołączyła w Los Angeles. Od kilku lat pracował tam w IT i był gotów pomóc. Na początku się wzbraniałam – nie chciałam być ciężarem. Ale przekonał mnie: „Rodzina po to jest, żeby sobie pomagać”. Spakowałam więc walizki i poleciałam do niego.

*Nowy początek z bratem*

Kalifornia przywitała mnie słońcem i zupełnie innym klimatem. Wojtek mieszkał w małym, ale przytulnym mieszkaniu. Dał mi pokój i pomógł znaleźć zajęcie. Dzięki jego znajomościom dostałam tymczasową pracę w biurze, gdzie mogłam wykorzystać marketingowe umiejętności. To nie było spełnienie marzeń, ale krok do przodu. Odzyskiwałam pewność siebie i zrozumiałam, iż nie jestem sama.

Wojtek okazał się nie tylko bratem, ale i wybawcą. Dał mi dach nad głową, pomógł napisać CV, poznał mnie z ludźmi z firmy, a choćby opłacił kursy, bym podniosła kwalifikacje. Wieczorami gadaliśmy o wszystkim: o moich planach, jego życiu, o tym, iż nie wolno się poddawać. Przypomniał mi, iż porażki to część drogi, a nie koniec marzeń.

*Lekcje i nowa nadzieja*

Po pół roku zaczęłam stanąć na nogi. Praca tymczasowa stała się stałą, a ja mogłam wynająć własne mieszkanie. Ameryka przestała być mrzonką – stała się rzeczywistością, trudną, ale pełną możliwości. Zrozumiałam, iż bez Wojtka pewnie bym się poddała. Jego wiara we mnie pomogła przetrwać.

Dziś patrzę wstąd i… dziękuję za tę lekcję. Nauczyłam się doceniać rodzinę i to, iż marzenia wymagają czasu. Wciąż jestem w drodze, ale już się nie boję wyzwań. A Wojtek? przez cały czas przypomina mi, iż gdy jedno marzenie się rozpada, zawsze można zbudować nowe.

Idź do oryginalnego materiału