Marlena Ewa Kazoń jeżeli jest się w parze, na raka piersi choruje się wspólnie [WYWIAD]

mooveme.pl 11 miesięcy temu

Kiedy słyszymy diagnozę rak piersi, nasz świat się zatrzymuje. To jest doświadczenie graniczne, które zderza nas z myśleniem o śmierci. Ale też tego rodzaju doświadczenie, które sprawia, iż zaczynamy się bać. Odczuwamy strach – czasami nieokreślony – nie tylko przed śmiercią, ale też przed tym, iż nie wiemy, co się wydarzy. Nasze do pewnego stopnia przewidywalne życie, nagle przestaje takie być. Rak piersi nie jest jednak wyłącznie sprawdzianem siły dla kobiety, to również trudny test dla relacji partnerskiej. Na to zwraca uwagę Marlena Ewa Kazoń, psychoterapeutka par i traumy.

Wywiad jest zapisem rozmowy jednego z odcinków videocastu „nieBEZPIECZNE ZWIĄZKI”.

Jak powinien zachować się partner wobec kobiety, która dowiaduje się, iż zachorowała?

Przede wszystkim powinien być blisko. Ale też dać przestrzeń kobiecie na wszelkiego rodzaju emocje, zachowania, które pojawiają się w wyniku tej traumy, jaką jest diagnoza rak piersi. I dopiero po jakimś czasie, mówi się o tygodniu-dwóch od jej postawienia – warto podjąć decyzję, jaki lekarz, jaki szpital. o ile robimy to bardzo szybko, nie pozwalamy kobiecie na osadzenie się w tych emocjach i w nowej sytuacji, która jest sytuacją graniczną – pomiędzy życiem a śmiercią, pomiędzy zdrowiem a chorobą, zmianą, która nie wiadomo dokąd i jak daleko nas zaprowadzi.

Te dwa tygodnie stanowią bufor czasowy?

Dwa tygodnie, tydzień – tak. To jest bardzo ważne, bo pierwszego dnia, gdy słyszymy diagnozę, przeżywamy to bardzo, zastanawiamy się, nie wierzymy w to, co się dzieje – te emocje cały czas do nas dochodzą. Oczywiście ma to związek z ogromną traumą i również z podejmowaniem działania. Ja jestem zwolenniczką tego, żeby dać emocjom czas, żeby nie uciekać w zadania. Bo gdy to robimy, często zapominamy o naszej sferze emocjonalnej, która w tym przypadku jest niezwykle ważna. Ponieważ ważne jest, aby podjąć taką decyzję, która będzie dla nas słuszna, np. zakończyć pracę, która może nas jakoś obciążać albo wziąć zwolnienie od razu, nie czekać, nie zwlekać. Ale również spróbować być blisko z partnerem, z rodziną, powiedzieć temu, komu chcemy powiedzieć, niekoniecznie wszystkim. Niektóre osoby życzą sobie, żeby wszyscy wiedzieli. Sprawdzają w ten sposób, na ile te relacje są prawdziwe

Ludzie jednak bardzo często nie wiedzą, jak się zachować wobec osoby, która choruje na raka.

Myślę, iż często się boją. Nie wiem, czy nie wiedzą, ponieważ choruje na nowotwór coraz więcej kobiet i na nowotwór piersi też coraz więcej kobiet. Mam też takie poczucie, iż często ta niewiedza i ten lęk to są sygnały, że: nie chcę się wtrącać, nie chcę czuć twoich emocji, mam za dużo wrażliwości, jestem za bardzo empatyczna i jak ty mi o tym mówisz, to ja zacznę się badać, a może nie chcę się badać, może chcę żyć w takim poczuciu, iż wszystko jest dobrze. To jest też ważne, iż o ile ktoś nam o tym mówi, od razu zastanawiamy się, a co by było, gdyby to mnie dotyczyło?

Czy uważasz, iż zadaniowe podejście do raka piersi jest niekorzystne?

Uważam, iż wtedy możemy zapomnieć o sobie, a to jest bardzo trudne później. Po zakończonym leczeniu pojawia się depresja związana z tym, iż wytrzymaliśmy te emocje, żyliśmy w ciągłej traumie. o ile ktoś nie przeżywa emocji w trakcie leczenia, to one wszystkie są przeżywane często, zarówno przez kobietę, jak i mężczyznę, przez ich związek, po zakończeniu leczenia. I obydwoje bardzo często doświadczają wtedy niezwykle trudnych przeżyć, w których są samotni.

Czyli choroba najpierw jednoczy? o ile partner, oczywiście, jest w stanie sprostać emocjonalnie i dołączy do chorującej kobiety, a później może się okazać, iż będzie miała konsekwencje, które odbiją się na jedności tego związku, na jego sile?

Bardzo interesujące pytanie. Myślę, iż gdy już połączy i damy sobie przestrzeń, i damy partnerce przestrzeń – gdy będziemy blisko, ale nie tak, żeby zarzucać propozycjami lekarzy, leczenia, tylko żeby to wychodziło od osoby chorującej, a nie towarzyszącej w chorobie – o ile będziemy cały czas czujnie uważni, to choroba nie będzie dzieliła. Natomiast o ile wejdziemy w tryb zadaniowy, tzn. pozbyć się, walczyć, wywalczyć, odzyskać żonę/partnerkę, odzyskać życie, to po tych wielu zadaniach granicznych choroba-zdrowie, życie-śmierć mogą pojawić się bardzo trudne przeżycia, np. zaburzenia lękowe. Wszystkie te emocje, wcześniej czy póżniej do nas wracają. Nie jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić. I wtedy okazuje się, iż partner współtowarzyszący dużo bardziej potrzebuje opieki, ochrony i wsparcia niż osoba, która chorowała. A osoba, która chorowała również nie ma z czego tej opieki, wsparcia, oparcia dać. Pojawia się dużo konfliktów, cierpienia i następuje duży kryzys emocjonalny w związku. Dlatego tak ważne jest, aby być PRZY, a nie W tej osobie – mówię tutaj o partnerach.

Partner nie może przeżyć choroby zamiast…

Tak, nie może przeżyć swojej bezradności wynikającej z chorowania ukochanej osoby. Dlatego bardzo często pojawia się z tego powodu konflikt: ty każesz mi coś robić, a ja nie chcę. jeżeli dowiadujemy się w poniedziałek o diagnozie, to do piątku nic się z nami nie zadzieje, nie musimy od razu podejmować działania i we wtorek nie musimy mieć już rozpisanej chemii, a w środę – operacji. Możemy dać sobie trochę czasu. Tylko w tym czasie pojawiają się trudne emocje, które są nie do zniesienia.

Jak sobie z nimi radzić?

Przede wszystkim je nazywać, dać sobie do tego prawo. Dać sobie prawo do bliskich ludzi wokół, do takiej bliskości, którą naprawdę czujemy. Powiedzieć przyjaciółce, o ile mamy z nią bliską więź, mamie – o ile przeżyła to samo i łączy nas dobra relacja, mężowi, który musi nas odbarczyć i odciążyć w obowiązkach domowych, rodzinnych, finansowych, wszystkich.

W doświadczeniu choroby nowotworowej wszyscy zwykle koncentrują się na osobie, która choruje. W tym przypadku na kobiecie, która choruje na raka piersi. Mało kto pyta partnera towarzyszącego takiej kobiecie, jak on się czuje? Czy to jest w ogóle ważne, żeby zadbać o emocje tego partnera? Żeby znajomi, rodzina, bliscy też zainteresowali się tym, co on przeżywa?

Tak, jak najbardziej. o ile jest się w parze, na raka piersi choruje się wspólnie. I związek, relacja ponosi w wyniku tej sytuacji pewne straty. Ważne, żeby zwrócić uwagę na osobę współtowarzyszącą, zapytać np.: „jak się z tym czujesz, iż twoja żona/partnerka choruje?”, „może ci jakoś pomóc?”, „może potrzebujesz porozmawiać, spotkać się?”, „może potrzebujesz kontakt do jakiegoś lekarza? pieniędzy? przestrzeni? czegokolwiek?” Te pytania są niezwykle istotne. Tak samo jak pytania do kobiety chorującej, np.: „może chciałabyś pobyć sama? wyjechać ze mną? wyjść? poszukać dobrego lekarza? dobrego szpitala?”, „może potrzebujesz mojej opieki? pomocy? mojego wsparcia bycia razem?”, „może chciałabyś pójść w nasze ulubione miejsce?”.

W tej sytuacji ważne jest poczucie, iż ktoś przy mnie jest, bo to daje poczucie bezpieczeństwa. I pozwala też oswoić lęk wobec choroby, prawda?

Tak, niezwykle ważne jest zwłaszcza towarzyszenie w oswajaniu lęków, choroby oraz w zbieraniu siły do walki z tą chorobą, i też własnych emocji – iż ja jestem pewna, przekonana, iż wszystko będzie dobrze. To jest naprawdę mocne „paliwo”, które nas zasili i na którym przejedziemy poszczególne etapy chorowania. To jest długi dystans, musimy o tym pamiętać, i o ile do tego długiego dystansu dobrze się nie przygotujemy, to tej podróży nie przebędziemy.

No tak, ale nie można zapewniać chorującej osoby, iż wszystko będzie dobrze, bo my nie wiemy, czy będzie dobrze.

„Wszystko będzie dobrze” w aspekcie takim, na co mamy wpływ. Np.: mam wpływ na to, iż idę teraz na operację, chcę tego; mam wpływ na to, iż podejmuję leczenie; mam wpływ na to, iż zmieniam swoje życie – kończę pracę, która była dla mnie destrukcyjna albo związek, w którym nie miałam wsparcia, albo relacje, które są dla mnie obciążające. Na to mamy wpływ. Tutaj, o ile nie skontaktujemy się w momencie otrzymania diagnozy z ogromną bezradnością wynikającą z tej choroby, będzie bardzo trudno przemierzyć z tą chorującą kobietą, całą chorobę.

Są takie sytuacje, iż partner nie jest w stanie udźwignąć emocjonalnie doświadczenia choroby nowotworowej partnerki i zdarza się często, iż kobieta w tym niezwykle trudnym dla siebie momencie zostaje sama. Partner odchodzi. I mamy tendencję do łatwego oceniania takiego postępowania partnerów. Skąd ono się bierze?

Z potrzeby każdego z nas, żeby odnaleźć się w tej sytuacji. o ile mąż porzuca żonę, partner partnerkę, gdy ona jest chora, to musimy jej współczuć. A o ile mamy jej współczuć, to nie możemy powiedzieć: „rozumiem twojego partnera, iż odszedł”, bo nie będzie to dla niej wspierające. Absolutnie. Musimy go ocenić, żeby jej dać wsparcie. Takie czarno-białe scenariusze są często wdrażane nam, gdy jesteśmy dziećmi: iż coś jest dobre albo złe. Dopiero później, poprzez rozwój emocjonalny (niekoniecznie lata, które przeżyliśmy) zauważamy, iż wszystkie wydarzenia w naszym życiu są jakieś – rzadko są czarno-białe. I w wyniku tego wchodzimy w konflikty wewnętrzne, ponieważ nie możemy powiedzieć: „w sumie dobrze, iż cię zostawił, bo był alkoholikiem”. To jest komunikat, który w tym momencie może tę kobietę wesprzeć, ale może ją też całkowicie osłabić. Nigdy nie wiemy, jak chorująca na nowotwór osoba zachowa się wobec naszego czarno-białego postrzegania. Ja uważam, iż bardzo często widzimy osobę chorującą jako potrzebującą litości, a nie wsparcia. Bo litość jest związana ze współczuciem, a wsparcie jest związane z byciem i działaniem.

Chyba nie ma nic gorszego niż litość w takiej sytuacji.

Litość bardzo często, oczywiście, kontaktuje nas z bezradnością, natomiast jest też często potrzebna. o ile ktoś jest wyłącznie sprawczy i zadaniowy, to dla niego takie zwolnienie tempa będzie niezwykle ważne. – Ważne, żeby się zatrzymał. Ważne, żeby wiedział, co dalej? Ważne, żeby miał wokół siebie osoby współtowarzyszące, obecne, aktywne, a nie tylko i wyłącznie mężczyznę, który jej będzie towarzyszył, ale w niczym nie pomoże.

A w sytuacji, kiedy partner bierze wszystko na siebie i odciąża chorującą partnerkę? Skąd się bierze taka reakcja i taki sposób zachowania?

Partner, który bierze wszystko na siebie, bardzo często nie ma kontaktu ze swoimi własnymi emocjami, ponieważ też się boi. Boi się, iż utraci swoją partnerkę; boi się, iż to będzie choroba śmiertelna, bo będą kolejne wznowy; boi się, iż nigdy to się nie skończy; iż sobie nie poradzi… Nie ma w tym przypadku kontaktu z lękiem, z bezradnością, tylko jest pójście w zadanie, w działanie. Bardzo często taki partner określany jest jako tzw. nadodpowiedzialny rodzic osoby chorującej i relacja może z tego powodu przeżywać kryzys. Po zakończeniu chorowania przez partnerkę, u tego partnera mogą pojawić się różnego rodzaju zaburzenia: snu, stany depresyjne, stany lękowe, które dopiero teraz mogą się uaktywnić, ponieważ jest bezpiecznie. Czyli gdy sytuacja jest bardzo niebezpieczna, osoba ta zamraża swoje emocje i ucieka w działanie, co jest sposobem radzenia sobie z traumą, z bardzo trudnym doświadczeniem. I w momencie, gdy już jest bezpiecznie na zewnątrz, można wejść w siebie i zastanowić się, co dalej ze sobą.

Co dalej z takim związkiem?

Niezwykle ważne po zakończeniu leczenia jest, by wracać do tego etapu w życiu: „dziękuję, iż byłeś wtedy”; „zastanawiam się, jak się wtedy czułaś?”; „jakie to wtedy dla ciebie było?”; „bałaś się?”…

Czyli rozmawiać o emocjach, o wspólnym przeżywaniu?

Tak. „Czy ty się bałeś?”; „nigdy o tym nie rozmawialiśmy” – o ile nie było tego rodzaju rozmowy w trakcie chorowania bądź przed rozpoczęciem leczenia, to ważne, żeby do niej doszło, gdy kobieta jest na tzw. wyjściu z choroby. Służy to temu, by docenić emocje, postawę partnera – jego obecność, zaangażowanie. To bardzo buduje więź.

A o ile takiej rozmowy nigdy nie będzie? Co wtedy ze związkiem? Rozpadnie się?

Może przeżyć kryzys w postaci nadmiaru pracy, alkoholu, różnych innych trudności.

Zdrady?

Też. Różnego rodzaju, oczywiście, uzależnień. Różnego rodzaju środków zaradczych, aby móc sobie poradzić z daną sytuacją.

Czy to wszystko ma pomóc poradzić sobie z emocjami?

Nie czuć, tak. Zająć się czymś innym.

Ale te emocje cały czas są?

Tak, te emocje cały czas są, natomiast nie mamy z nimi kontaktu. Np.: jesteśmy w szpitalu, widzimy swoją partnerkę, która cierpi, wychodzimy ze szpitala – pamiętamy o niej, ale już jesteśmy w czymś innym. Jest mnóstwo ludzi, którzy są zdysocjowani, nie przeżywają emocji w związku z wydarzeniami i w związku z przeżyciami, które ich dotykają. I wtedy jest cały czas takie odcinanie się: jestem tutaj – czuję to, jestem tam – czuję coś zupełnie innego.

Czemu to ma służyć?

Żeby przeżyć, żeby się nie rozpaść, ponieważ bezradność dla tego typu mężczyzn – mówimy o partnerach kobiet chorujących na nowotwór – służy temu, żeby nie czuć bezradności. Gdy się odcinamy, nie czujemy bezradności. A gdy czujemy bezradność, to jest naprawdę bardzo blisko do poczucia, iż nie mamy na nic wpływu, iż nie wiemy, co dalej, iż ten smutek jest nie do uniesienia, iż nie jestem w stanie sobie poradzić, iż nie potrafię znaleźć lekarstwa, dlaczego ja? I zaczyna się stan depresyjny, później mogą pojawić się ataki paniki, różnego rodzaju zaburzenia lękowe – np. trudno jest wyjść z domu, pójść do pracy. I oczywiście, o ile partnerka choruje, a partner w tym czasie ma depresję, to de facto nikt nikomu nie pomoże. To jest bardzo często mechanizm ku życiu, żeby przeżyć – ja się odetnę, a później ktoś się mną zajmie. A o ile nikt się nie zajmie, to środki zaradcze są bardzo często uzależniające i wcześniej czy później i tak trzeba skontaktować się z tym, co przeżyliśmy.

Często się zdarza, iż wraca się do tych emocji? Że osoba w taki sposób się zachowująca w pewnym momencie zaczyna czuć te emocje?

Musi, ponieważ o ile nie rozpocznie odczuwania siebie w życiu, rezultatem takiego bycia w zamrożeniu mogą być później różnego rodzaju choroby ciała, np.: migreny, choroby autoimmunologiczne, zaburzenia krążenia, problemy z oddychaniem, z wytrzymywaniem też stresu w pracy. Bardzo często takie osoby nie są w stanie pomieścić emocji. Tutaj naprawdę pojawiają się problemy z bezsennością, z szybkim afektem w reakcji – bo o ile nie mam wpływu na śmiertelną chorobę mojej partnerki, to będę miał wpływ na to, co w firmie i będę przekraczał granice moich pracowników. To też bardzo często się zdarza.

Czyli to jest taki strach, można powiedzieć, obezwładniający?

Bardzo często strach obezwładniający, więc szukamy czegoś, co sprawi, żeby tego strachu nie czuć i uciekamy do różnego rodzaju innych przeżyć, innych sytuacji, innych relacji – żeby tylko nie czuć, bo muszę być silny, muszę sobie poradzić, muszę dawać wsparcie. Oczywiście partnerzy w takich związkach nie rozmawiają też o trudnych sprawach – iż umieram, iż nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie ma takiej przestrzeni.

Jeżeli nie rozmawiają w chorobie, to znaczy, iż nie rozmawiały te osoby partnerskie też przed chorobą?

Często tak – o trudnych sytuacjach, o trudnych przeżyciach, o konfliktach. Tylko zawsze ktoś się zajmował, a ktoś się nie zajmował. Często była to taka spolaryzowana relacja, np.: finansami stereotypowo zajmuje się w związku mężczyzna, a problemami z dziećmi czy też chorobami – kobieta. I ta relacja w momencie, gdy partnerka zaczyna chorować na nowotwór, dobrze by było, gdyby została inaczej potraktowana. Żeby w tym momencie zaczęły się pojawiać bardziej świadome komunikaty, odczuwanie emocji – żeby ta relacja nie była w ciągłym kryzysie albo żeby ta relacja po zakończeniu się choroby, nie rozpadła się.

Można powiedzieć, iż tego rodzaju trudne doświadczenie daje możliwość, żeby przyjrzeć się schematowi relacji jak przez soczewkę?

Każde nasze trudne doświadczenie jest takim trochę laboratorium związku, ponieważ wtedy widzimy reakcję, zachowanie, reagowanie – czy jesteśmy w nadaktywnym kontakcie czy się wyłączamy? czy jesteśmy w dorosłej świadomości czy regresujemy się do roli dziecka? Pamiętajmy, iż cierpienie zawsze nas regresuje do bardzo wczesnych okresów naszego życia. Gdy kobieta słyszy diagnozę, trudno oczekiwać, żeby planowała, iż teraz pójdzie do tego lekarza, zrobi to i to. Ona będzie czuła smutek, żal, zastanawiała się „dlaczego ja?” i stawiała sobie mnóstwo innych pytań, na które trudno udzielić odpowiedzi.

Marlena Ewa Kazoń – psychoterapeutka par i małżeństw, terapeutka traumy EMDR i Brainspotting. Absolwentka studiów doktoranckich na Wydziale Psychologii w Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Ukończyła podyplomowe studium psychoterapeutyczne realizowane przez MABOR Centrum Psychologiczno-Medyczne i Centrum Doradztwa i Szkoleń, atestowane przez European Association of Psychotherapy, zaakceptowane przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne. Ukończyła także podyplomowe studia z zakresu psychoonkologii w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.
Jest członkinią Polskiego Towarzystwa EMDR. Udziela wsparcia i pomaga w uporaniu się z następstwami traumy na poziomie emocjonalnym, somatycznym i poznawczym. Od 209 roku prowadzi psychoterapię indywidualną, rodzinną oraz psychoterapię par i małżeństw. W pracy psychoterapeutycznej integruje metody i techniki różnych szkół terapeutycznych, dobierając je pod względem specyfiki problemów pacjenta oraz jego potrzeb i możliwości. Wierzy w leczący wpływ kontaktu między dwojgiem ludzi, opartego na akceptacji i szacunku oraz w siłę leczącej bliskości.
Wspólnie z Aldoną Sosnowską-Szczuką tworzy videocast „nieBEZPIECZNE ZWIĄZKI”, poświęcony budowaniu szczęśliwych, dojrzałych, bezpiecznych relacji partnerskich.
Idź do oryginalnego materiału