Poznali się trzy lata temu, na urodzinach wspólnych znajomych. Od razu przypadli sobie do gustu i zaczęli się spotykać.
Ich przeszłość była dość skomplikowana: Marek miał córkę z pierwszego małżeństwa — niedawno wyszła za mąż i urodziła dziecko. Z drugiego związku został mu dziewięcioletni syn, na którego płaci alimenty. Agnieszka natomiast samotnie wychowywała dwie 16-letnie bliźniaczki, z którymi mieszkała w swoim trzypokojowym mieszkaniu. Marek swoją kawalerkę zostawił byłej żonie i synowi, a sam przeniósł się do wynajmu.
Od samego początku podeszli do sprawy „po dorosłemu”. Marek jasno powiedział, iż dwa śluby i dwa rozwody mu wystarczyły. Agnieszka była zadowolona — ona także miała dosyć codziennego dzielenia obowiązków i sprzątania za facetem.
Przez pierwsze dwa lata układało się świetnie: spotykali się dwa–trzy razy w tygodniu, czasem wychodzili razem do kina, do znajomych na urodziny czy choćby do teatru. Latem udało im się wyskoczyć na tydzień nad morze. Agnieszka była zadowolona: miała partnera, ale bez całej otoczki, którą zwykle wnosi mężczyzna do życia kobiety. Nie musiała mu gotować, prać, znosić jego humorów, odpowiadać za „atmosferę w domu”.
Była przekonana, iż Markowi też taki układ odpowiada. Przecież to on sam zaproponował taki „związek na gościnnych zasadach” — bez marudzenia, bez wiecznych pretensji i bez roszczeń finansowych.
Ale rok temu Marek nagle zaczął kręcić nosem. Coraz częściej wspominał, iż ciężko mu płacić za wynajęte mieszkanie i jednocześnie alimenty. Że córka, która urodziła, też potrzebuje pomocy. Że matka, mieszkająca w powiatowym miasteczku, zachorowała i trzeba ją wspierać. Że z wynajmowanej kawalerki ma daleko do pracy, a od Agnieszki to tylko dwa przystanki…
Agnieszka od razu wyczuła, o co chodzi. Gdyby przeprowadził się do niej, miałby mieszkanie za darmo i problem rozwiązany. Tylko iż ona wcale nie miała ochoty na lokatora, choćby jeżeli byłby to jej partner. Córki też nie byłyby zachwycone „nowym ojczymem”, który nagle miałby rozsiąść się w ich domu i wywrócić ich poukładane życie do góry nogami. I w tym Agnieszka była całkowicie po ich stronie.
Dlatego udawała, iż nie rozumie jego aluzji. Kiwała głową, mówiąc tylko: „Tak, tak, każdy ma problemy, życie takie jest…”. Rozsądny człowiek już dawno by pojął, iż o wspólnym mieszkaniu nie ma mowy. Ale Marek się nie poddawał, wciąż powracał do tematu.
Agnieszka postanowiła: jeżeli Marek postawi sprawę jasno i wprost zaproponuje wspólne zamieszkanie, ona zakończy ten związek. Szkoda, bo w tej formule „gościnnego małżeństwa” było jej naprawdę dobrze. Ale ostatnie, czego chciała w życiu, to znów żyć z mężczyzną pod jednym dachem. Tego już się w poprzednim małżeństwie najadła do syta.