Marek w wieku 42 lat miał już za sobą dwa rozwody. Kiedy poznał 39-letnią Agnieszkę, właścicielkę trzypokojowego mieszkania, od razu pomyślał, iż może rozwiązać wreszcie swój mieszkaniowy problem. On sam własnego lokum nie miał. Ale Agnieszka po swoim rozwodzie zarzekała się, iż nigdy więcej nie wpuści żadnego mężczyzny do wspólnego życia „pod jednym dachem”

przytulnosc.pl 1 miesiąc temu

Poznali się trzy lata temu, na urodzinach wspólnych znajomych. Od razu przypadli sobie do gustu i zaczęli się spotykać.

Ich przeszłość była dość skomplikowana: Marek miał córkę z pierwszego małżeństwa — niedawno wyszła za mąż i urodziła dziecko. Z drugiego związku został mu dziewięcioletni syn, na którego płaci alimenty. Agnieszka natomiast samotnie wychowywała dwie 16-letnie bliźniaczki, z którymi mieszkała w swoim trzypokojowym mieszkaniu. Marek swoją kawalerkę zostawił byłej żonie i synowi, a sam przeniósł się do wynajmu.

Od samego początku podeszli do sprawy „po dorosłemu”. Marek jasno powiedział, iż dwa śluby i dwa rozwody mu wystarczyły. Agnieszka była zadowolona — ona także miała dosyć codziennego dzielenia obowiązków i sprzątania za facetem.

Przez pierwsze dwa lata układało się świetnie: spotykali się dwa–trzy razy w tygodniu, czasem wychodzili razem do kina, do znajomych na urodziny czy choćby do teatru. Latem udało im się wyskoczyć na tydzień nad morze. Agnieszka była zadowolona: miała partnera, ale bez całej otoczki, którą zwykle wnosi mężczyzna do życia kobiety. Nie musiała mu gotować, prać, znosić jego humorów, odpowiadać za „atmosferę w domu”.

Była przekonana, iż Markowi też taki układ odpowiada. Przecież to on sam zaproponował taki „związek na gościnnych zasadach” — bez marudzenia, bez wiecznych pretensji i bez roszczeń finansowych.

Ale rok temu Marek nagle zaczął kręcić nosem. Coraz częściej wspominał, iż ciężko mu płacić za wynajęte mieszkanie i jednocześnie alimenty. Że córka, która urodziła, też potrzebuje pomocy. Że matka, mieszkająca w powiatowym miasteczku, zachorowała i trzeba ją wspierać. Że z wynajmowanej kawalerki ma daleko do pracy, a od Agnieszki to tylko dwa przystanki…

Agnieszka od razu wyczuła, o co chodzi. Gdyby przeprowadził się do niej, miałby mieszkanie za darmo i problem rozwiązany. Tylko iż ona wcale nie miała ochoty na lokatora, choćby jeżeli byłby to jej partner. Córki też nie byłyby zachwycone „nowym ojczymem”, który nagle miałby rozsiąść się w ich domu i wywrócić ich poukładane życie do góry nogami. I w tym Agnieszka była całkowicie po ich stronie.

Dlatego udawała, iż nie rozumie jego aluzji. Kiwała głową, mówiąc tylko: „Tak, tak, każdy ma problemy, życie takie jest…”. Rozsądny człowiek już dawno by pojął, iż o wspólnym mieszkaniu nie ma mowy. Ale Marek się nie poddawał, wciąż powracał do tematu.

Agnieszka postanowiła: jeżeli Marek postawi sprawę jasno i wprost zaproponuje wspólne zamieszkanie, ona zakończy ten związek. Szkoda, bo w tej formule „gościnnego małżeństwa” było jej naprawdę dobrze. Ale ostatnie, czego chciała w życiu, to znów żyć z mężczyzną pod jednym dachem. Tego już się w poprzednim małżeństwie najadła do syta.

Idź do oryginalnego materiału