Znowu nie dzwonił, mamo? zapytał Krzysiek, patrząc na kobietę siedzącą przy stole szeroko otwartymi oczami.
Nie, moja złotko… Tato pewnie jest zajęty, pracuje ciężko tam w Hiszpanii.
Tak, mówiłaś, iż Święta już blisko…
Idą, na pewno idą. Napisał, iż przywiezie nam prezenty i iż latem zabierze nas nad morze.
Kobieta uśmiechnęła się wymuszenie, ale jej serce pękło na dwoje.
Na kuchni bulgotał mały garnek ziemniaków, a w piecu tliło się ostatnie polano.
Hanna objęła dzieci i w myślach modliła się:
*”Boże, daj mi siłę, bym nie płakała przed nimi…”*
Kiedyś życie było inne.
Ona i Tadeusz kochali się jak szaleńcy. Byli młodzi, pełni nadziei, z dwojgiem maluchów i połową domku na kredyt.
Tadeusz był pracowity, ale wieś kilka oferowała.
Jadę do Hiszpanii, tylko na parę lat. Zarobię pieniądze, wrócę i kupię ci wszystko, na co zasługujesz.
Hanna wtedy płakała.
Nie odchodź, Tadeusz…
To dla nas, kobieto. Dla nikogo innego.
I odszedł.
Najpierw dzwonił co wieczór.
Przesyłał pieniądze, rozmawiał z dzieckiem, mówił Hannie, iż ją kocha.
Potem telefony stały się rzadsze.
Jestem zmęczony, nie ma zasięgu, pracuję do późna.
Potem zaczęły się kłamstwa: Zgubiłem portfel, w tym miesiącu nie mogę wysłać.
Hanna wierzyła mu. Zawsze mu wierzyła.
Pracowała, wychowywała dzieci, trzymała dom.
Sprzątała w szkole, prała ubrania sąsiadom, chodziła w pole.
Ale nie narzekała.
To tylko etap. Jak Tadeusz wróci, wszystko będzie dobrze.
Minęły trzy lata. Tadeusz nie wrócił.
Dzieci rosły.
Krzysiek miał 12 lat, Marysia 8.
Pytania pojawiały się coraz częściej:
Mamo, a tata jeszcze żyje?
Żyje, skarbie, daleko, ale żyje.
A jeżeli nie wróci?
Hanna gorzko się uśmiechnęła.
Wtedy będziemy we trójkę. I nam wystarczy.
Pewnego wieczoru listonosz przyniósł jej list.
Słowa spadały jak nóż:
*”Hanno, nie miej do mnie żalu, poznałem kogoś innego.
Żenię się tu, mam nowe życie.
Trzymaj dzieci w ryzach.
Tadeusz.”*
Kobieta stała kilka minut.
Potem rozdarła list na pół i wrzuciła do pieca.
Nie chciała, by dzieci widziały ból w jej oczach.
Co tam, mamo? spytała Marysia.
Nic, słoneczko. Tato napisał, iż wyśle pieniądze w przyszłym miesiącu.
Ale pieniądze nigdy nie przyszły.
Lata mijały.
Hanna nagle postarzała się, z przygarbionymi plecami i spękanymi dłońmi.
Ale chatka była czysta, ogród piękny, a dzieci dobrze wychowane.
Krzysiek pracował w mieście, Marysia chodziła do liceum.
Pewnego dnia, po niemal 20 latach, brama zaskrzypiała.
Tadeusz.
Starszy, z siwymi włosami, ale dobrze ubrany, z dużą torbą w ręce.
Hanna wyszła na próg.
Dobry wieczór… powiedział cicho.
Czego tu szukasz, Tadeuszu?
Wróciłem… do domu.
Kobieta milczała.
Za nią stanął Krzysiek, patrząc na niego prosto w oczy.
Kto to, mamo?
Twój ojciec.
Cisza.
Ostra, ciężka cisza.
Krzysiek skrzyżował ramiona.
Dla mnie jesteś sierotą.
Synu, daj mi wytłumaczyć…
Miałeś 20 lat, żeby to zrobić! Miałeś moje dzieciństwo, młodość, trudne czasy… Gdzie byłeś?
Tadeusz spuścił wzrok.
Popełniłem błąd… Byłem głupcem.
Nie, byłeś tchórzem.
Krzysiek…
Przestań tak do mnie mówić!
Hanna lekko uniosła dłoń.
Dosyć. Wejdź, Tadeuszu.
Wszedł, zawstydzony. W chacie pachniało czystością i świeżym chlebem.
Nic tu po mnie nie zostało szepnął, rozglądając się.
Świat idzie dalej. Tylko ty utknąłeś tam, wśród obcych.
Tadeusz próbował spojrzeć jej w oczy.
Hanno, ja… Nigdy nie byłem szczęśliwy.
Ale wybrałeś, Tadeuszu.
Byłem młody, głupi, oślepiony inną kobietą… Myślałem, iż zacznę od nowa.
A czego chcesz teraz?
Pozwól mi tu zostać. Z tobą. Z moimi.
Kobieta uśmiechnęła się gorzko.
Ze mną? Po 20 latach?
Tak, patrz, mam pieniądze. Możemy wyremontować dom, żyć godnie.
Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Żyłam z godnością, nie z łaski.
Tadeusz upadł na kolana.
Przepraszam…
Już ci wybaczyłam, Tadeuszu. Ale nie mogę cię przyjąć z powrotem.
Krzysiek wyszedł na podwórko.
Tadeusz podążył za nim.
Synu, nie nienawidź mnie.
Nie nienawidzę. Ale już nie potrafię cię kochać.
Może kiedyś…
Może kiedyś, tak. Ale nie dziś.
Tadeusz znów odszedł.
Tym razem bez obietnic.
Zostawił torbę z pieniędzmi przy bramie.
Nikt jej nie tknął.
Po kilku miesiącach znów przyszedł listonosz.
Pani Hanno, telegram z Hiszpanii.
Na kartce stało krótko:
*”Zmarł Tadeusz Nowak. Bez bliskich. Pogrzebany tam.”*
Hanna spojrzała w niebo i szepnęła:
Niech Bóg mu przebaczy… Może tam, gdzie jest, zrozumiał, ile stracił.
Wieczorem Krzysiek wrócił do domu.
Mamo… Słyszałem.
Wiem, synku.
Myślisz, iż zasłużył na przebaczenie?
Każdy człowiek zasługuje na przebaczenie. Ale nie każdy na drugą szansę.
Westchnął, patrząc na płomienie w piecu.
Było ci ciężko, mamo?
Było. Ale miałam ciebie. To mnie trzymało przy życiu.
Minęły kolejne lata.
Marysia wyszła za mąż, Krzysiek miał dzieci.
Hanna została w swoim domku, cicho, wśród starych ikon i dziecięcych rysunków na ścianach.
Pewnego wieczoru otworzyła szufladę.
W środku leżało stare zdjęcie Tadeusza z młodości










