Moja córka niedawno spytała mnie, skąd wiedziałam, iż moja matka, a jej babcia, mnie nie kocha. Wtedy zaczęłam się nad tym zastanawiać. Dziś mam siedemdziesiąt lat, jestem starszą kobietą, ale przez cały czas pamiętam swoje dzieciństwo i to, iż moja matka nigdy nie mnie przytuliła oraz iż nigdy nie okazywała mi czułości. Krzyczała na wszystkie swoje dzieci, nie miała do nas cierpliwości. Wiem, iż mama preferowała moją młodszą o trzy lata siostrę, ogólnie bardziej ją lubiła niż mnie. Ale tak naprawdę żadnego swojego dziecka nigdy nie pogłaskała, nie otarła mu łez. Uważam, iż ona po prostu nie potrafiła nikogo kochać.
Dlaczego matka nie potrafi kochać
Kiedyś tak po prostu było. Moja matka wychowywała się na maleńkiej wsi, miała aż ośmioro rodzeństwa. Nikt jej pewnie też w dzieciństwie nie przytulał. Zwłaszcza iż jej młodość przypadła na czas okres II wojny światowej. Kogo więc wtedy mogły obchodzić dzieci? Nie było na czułość czasu. Po wojnie moja matka przeprowadziła się do Warszawy i tu natychmiast zaczęła bardzo ciężko pracować, w fabryce, gdzie była zwykłą robotnicą. Wstawała codziennie o zmroku, a do pracy wychodziła o godzinie szóstej rano i wracała nieprzytomna ze zmęczenia. Pamiętam, iż zawsze ją bolała głowa i iż zawsze była choć trochę poirytowana na swoje dzieci. To były bardzo ciężkie czasy. Nikt nie miała wtedy czasu w miłość.
Pamiętam, iż w naszej kuchni wisiała dyscyplina
To były takie rzemienne troczki. Okropność! Chyba zrobił je mój ojciec. Razem z siostrą dostawałyśmy czasem w skórę. W naszym domu nie mogło być bałaganu; musiała panować cisza, a z talerzy trzeba było jeść do końca. Bito nas tą dyscypliną za drobne przewinienia. Pamiętam, iż czasem dostawałam od ojca ręką w twarz za pyskowanie, od matki ścierką w tyłek w kuchni. Nie pamiętam już tych wszystkich szczegółów, nieświadomie wyrzuciłam je z pamięci. Nie chce o nich już choćby pisać.
Powiem wam tyle – bycie takim niekochanym dzieckiem jest okropnym bagażem na przyszłość. Kiedy byłam nastoletnią dziewczyną, marzyłam o tym, by jak najszybciej uciec z tego domu. Dlatego chyba wyszłam za mąż tuż po studiach za pierwszego lepszego mężczyznę, który się mną zainteresował. Teraz wiem, iż on mnie najprawdopodobniej nie kochał. Potrzebował meldunku w Warszawie, bo przyjechał tu z małej miejscowości i musiał się gdzieś zahaczyć. A ja wtedy byłam naiwną dziewczyną, która marzyła o wielkiej miłości, własnym M 3 i ucieczce z domu. Idealna ofiara dla takiego sprytnego typka.
Dziś wiem, iż gdyby rodzice mnie kochali, to pewnie bym za takiego faceta nie wyszła. Może miałabym kilka związków? Może mogłabym się poprzyglądać tym relacjom i wybrać dla siebie kogoś, kto byłby naprawdę dobry? A ja nie wiedziałam, jak powinna wyglądać dobra prawdziwa miłość. No bo niby skąd miałam wiedzieć, jeżeli nikt mnie nigdy nie kochał?
Spod jednej tyranii w drugą
Oczywiście, iż moje małżeństwo było bardzo niedane. Na początku łudziłam się, iż jestem w nim kochana. Próbowałam wszystkiego, byśmy byli szczęśliwi. Jednak brutalna prawda jest taka, iż tolerowałam różne okropne zachowania mojego męża – bo wydawały mi się naturalne. Kiedy uderzył mnie pierwszy raz – nie byłam zdziwiona, przecież tak robili moi rodzice. Byłam bita od zawsze, przez całe dzieciństwo. Kiedy chciał seksu bez przytulania – myślałam, iż to normalne. Nie znałam delikatnego dotyku, nie znałam wspierania, głaskania po głowie, pogodnych rozmów i wzajemnego szacunku. Dlatego tak długo wytrzymałam w tym toksycznym związku. Był wszystkim, tym, co znałam ze swojego rodzinnego domu.
Niespodziewane wyznanie miłości
Kiedy moja matka była już bardzo stara – zachorowała na Alzheimera. W zasadzie wyglądała wtedy jak malutkie bezrozumne dziecko. Mówiła bardzo prostymi słowami i… pewnego dnia, jak gdyby nigdy nic, usłyszałam z jej ust: „Kocham cię Jadwigo!”. To był szok, bo mama miała wtedy 87 lat. A ja – jej stara już wówczas córka – pierwszy raz usłyszałam takie słowa. W dodatku matka przytuliła się wtedy do mnie. Dziś wspominam, iż mogłam z siebie wykrztusić w tej minucie słowa. Nie umiałam jej odpowiedzieć. Pamiętam tylko tyle, iż łzy płynęły mi ciurkiem po policzkach. Tak bardzo na to czekałam. Jednak już nigdy potem matka mnie nie przytuliła. To była jednorazowa historia. Dwa lata później umarła.
Skąd ja wzięłam tę miłość?
Jeśli jednak myślicie, iż takie słowa były dla mnie jakimś uzdrowieniem, to z przykrością muszę powiedzieć, iż nie. Przecież trudno uwierzyć osobie z Alzheimerem, iż mówi prawdę. Choć niektórzy twierdzą, iż właśnie wtedy stare osoby są w stanie ją wyznać, ponieważ ich mechanizmy obronne obumierają wraz z postępem choroby. Na koniec chcę napisać coś optymistycznego. Podczas rozmowy, o której wspomniałam na początku mojego listu, spytałam moją córkę, czy ona w dzieciństwie czuła się przeze mnie kochana. I usłyszałam coś wspaniałego: „Zawsze wiedziałam, iż bardzo mnie kochasz. Że to jest miłość bez granic, jak to się mówi miłość bezwarunkowa. Wiedziałam, iż jeżeli zrobię najgorszą rzecz w życiu, to mogę do ciebie przyjść i ty mi to wybaczysz. Powiedziałam mojej córce: „Bardzo starałam się, byś czuła się kochana”. A ona na to: „W ogóle nie czułam, iż się starasz. To było w tobie naturalne dla mnie jak twój oddech. Organiczne i takie bezdyskusyjne”. Skąd ja wzięłam więc w sobie tę umiejętność, skoro nikt wcześniej mnie nie kochał? Nie wiem. Ale wiem, iż to absolutnie możliwe! Jadwiga
łodsza