Dla Mamy i Synka: Historia Miłości i Odwagi

polregion.pl 4 godzin temu

Znalazł go za rogiem jednego z kamienicznych domów w Poznaniu. Błąkał się między śmietnikami, szukając czegoś do zjedzenia. Wtedy właśnie natknął się na malutkiego szarego kociaka.

Malec pełzał po chodniku i rozpaczliwie miauczał. Obok stał duży, brudny i chudy rudawy pies. A adekwatnie trudno było powiedzieć, czy rudawy, czy szary warstwa kurzu pokrywała go tak grubo, iż trudno było rozpoznać prawdziwy kolor. Zatrzymał się, a kociak

Kociak, zobaczywszy go, pisnął i podczołgał się bliżej. Pies warknął, ale malec się nie przestraszył.

Co za diabeł pomyślał pies Tego mi tylko brakowało. Hej, hej! Zaraz twoja matka wróci. Nie właź na mnie.

Próbował odsunąć natrętnego malca łapą, ale ten ten choćby nie zwracał na to uwagi. Przytulił się do dużej, brudnej łapy psa, wczepił w nią swoimi malutkimi łapkami i pazurami. I ucichł.

No dobrze pomyślał pies Poczekam, aż jego mama wróci, a potem sobie pójdę.

Malec ułożył się wygodnie i zasnął. Było mu ciepło i spokojnie. A duży pies o nieokreślonym kolorze też się położył i czekał.

Czekał bardzo długo. A adekwatnie nigdy nie doczekał się matkikoty.

Minął dzień, nadszedł wieczór, a jej wciąż nie było. Gdy zapadła noc, pies zrozumiał. Dalsze czekanie nie miało sensu. Coś złego musiało jej się stać.

A malec obudził się i szturchał pysk w brzuch psa. Był głodny.

No i mamy problem pomyślał pies Co teraz zrobić? No, nie zostawię go tu, żeby umarł z głodu, co?

Dobrze

Zaniosę go pod ten śmietnik koło restauracji. Tam wyrzucają różne smakołyki, a w tym dużym kontenerze z boku jest dziura. Tam zawsze się wślizgiwał, żeby coś znaleźć.

Nakarmię go i zostawię. Nie będę się z nim taszczył, prawda?

Chwycił malca zębami za kark, wstał i ruszył przed siebie. Niedaleko było. Zostawił kociaka w krzakach, żeby nie odpełzł, i zaczął grzebać w odpadkach.

Pies nerwowo się wiercił i nasłuchiwał, bo malec wciąż piszczał. Szary kociak go szukał. Wołał swoją mamę.

Tfu, do diabła zaklął w duchu pies Jaka znowu mama?

Znalazł kilka otwartych i niedojedzonych kubeczków jogurtu. Wrócił i zaczął zbierać językiem słodką, kaloryczną masę, ale nie jadł. Smarował nią pyszczek kociaka, a ten lizał się i mruczał.

No i świetnie. No i dobrze.

Ucieszył się pies.

Właśnie tak można go nakarmić.

Potem malec wdrapał się na ciepły bok psa, wczepił się w jego brudną sierść pazurami i zasnął.

Dobrze pomyślał pies. Niech tak będzie. Poczekam do rana. Nakarmię go, a potem potem pójdę.

W nocy kociak budził się i piszczał. Płakał, a pies lizał go, żeby go uspokoić.

Dopiero nad ranem zasnął. Gdy pies się obudził, spotkał się wzrokiem z małymi oczami szarego kociaka. Ten szturchnął go w mokry nos i cicho miauknął.

Mamusiu.

I pies nagle zrozumiał. Że tak naprawdę nigdzie nie pójdzie i nie zostawi malca.

Tak się zaczęło.

Znajdował coś miękkiego albo przeżuwał jedzenie dla swojej kociej dzieci, a on

On jadł i przytulał się. Obejmował swoją psimatkę. Bawił się jej ogonem i spał na niej. I psu jakoś zrobiło się dobrze i spokojnie. Tak jakby

Jakby znalazł dom i rodzinę.

Jedli razem, spali razem. A resztę czasu pies bawił się z malcem, zmuszając go do biegania i skakania.

Skoro już tak wyszło, trzeba go nauczyć wszystkiego, co potrzebne do przetrwania.

Latem kociak podrósł, a pies

Pies jeszcze bardziej schudł. Ale nadeszła jesień. I zaczęły się niekończące się deszcze. Znalezienie suchego, ciepłego miejsca stało się trudne, a czasem

Czasem pies, obejmując łapami swoją kocią córkę, przyciskał ją do siebie, chroniąc przed zimnem i wodą. Drżał z chłodu, ale wciąż lizał malca. Bo najważniejsze było, żeby go ogrzać i nakarmić.

Pies przeziębił się. Kasłał, kichał. Z oczu i nosa ciekło mu, a kociak patrzył na niego z niepokojem i pytał.

Mamusiu, mamusiu, co z tobą? Co się stało? Zachorowałaś?

Nie, nic poważnego, moje słonko odpowiadał pies.

Nie martw się o mnie. Wszystko będzie dobrze. Przytul się, ogrzeję cię.

Właśnie przez łzy, które zalewały mu oczy, przez przeziębienie, nie zauważył

Padało, a na tym śmietniku nie było nic do jedzenia. Trzeba było iść dalej.

Jak zwykle chwycił kociaka zębami za kark i poniósł.

Po chodniku i jezdni płynęły strumienie wody, a z nieba z jesiennego nieba lał się nieustanny deszcz. Jego krople rozbijały się o głowę i grzbiet psa, ale on

On myślał tylko o jednym.

Mój malec nie może przemoknąć i zachorować.

Chciał jak najszybciej przebiec przez jezdnię, i dlatego

Dlatego nie zauważył samochodu, który wyjechał zza zakrętu.

Na szczęście auto jechało wolno. Po prostu wycieraczki nie radziły sobie z wodą na szybie.

Uderzenie było lekkie, ale wystarczające, żeby przedni zderzak odrzucił psa na chodnik.

Kierowca zatrzymał się, wysiadł i podszedł do psa. Ten leżał na lewym boku, podkulając uszkodzoną tylną łapę.

Pozwól, iż sprawdzę powiedział kierowca, ale pies

Przycisnął coś przednimi łapami i groźnie warknął.

Nie bój się powiedział kierowca najłagodniejszym głosem, na jaki był zdolny.

Jestem lekarzem. Pozwól mi obejrzeć ranę.

Deszcz nasilił się.

Lekarz skulił się pod ciężarem wody spływającej mu po plecach. Ale pies jeszcze mocniej przycisnął coś do siebie i zamknął oczy.

Co ty tam trzymasz? zdziwił się lekarz.

Ostrożnie zajrzał i aż sapnął. Spod łap rannego psa patrzyły na nie

Idź do oryginalnego materiału