Jadwiga, ależ się starziesz! Masz już wnuki w szkole, a ty planujesz wesele? tak mi zadrwiła siostra, gdy powiedziałam, iż wchodzę w małżeństwo.
No i co z tego? Za tydzień ja i Tomasz się rozstajemy, a ja muszę dać znać siostrze. Oczywiście nie przyjedzie na naszą ceremonię mieszkamy po przeciwnych krańcach Polski i w swoich sześćdziesiątych latach nie zamierzamy organizować hucznych przyjęć z krzykiem Gorzkie!. Po prostu zakleimy się w urzędzie i spędzimy chwilę we dwoje.
Mogła by choćby nie być formalności, ale Tomasz nalega. On jest dla mnie jak kawaler z krwi i kości: drzwi w bloku otwiera przed mnie, podaje rękę, kiedy wychodzę z auta, płaszczyk pomaga założyć. Nie zgodzi się żyć bez pieczęci w dowodzie. Powiedział: Co ja, chłopiec, czy co? Potrzebuję poważnego związku. A dla mnie jest właśnie takim chłopcem, choć ma już siwe włosy.
W pracy szanują go, zwracają się do niego po imieniu i nazwisku ojca. Tam jest poważny, surowy, a kiedy mnie widzi, od razu zwalnia wiek o czterdzieści lat. Chwyta mnie w objęcia i zaczyna kręcić po środku ulicy. Czuję radość, ale i wstyd. Mówię: Ludzie patrzą, będą się śmiać. On na to: Jakich ludzi? Nie widzę nikogo, poza tobą!. Kiedy jesteśmy razem, naprawdę mam wrażenie, iż na całej planecie nie ma nikogo poza nami.
Mimo to muszę powiedzieć wszystkiego siostrze. Bałam się, iż Zofia, jak i inni, będą mnie potępiać, a najbardziej potrzebuję jej wsparcia. W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam.
Jadwigooo! wykrzyknęła jej oczywiście krzykliwym głosem, kiedy usłyszała, iż idę pod wianek. Rok dopiero minął, odkąd pogrzebaliśmy Wita, a ty już nowego męża masz!
Wiedziałam, iż szokuję ją nowiną, ale nie przypuszczałam, iż najbardziej wkurzy ją mój zmarły mąż.
Aniu, pamiętam przerwałam ją. A kto wymyśla te terminy? Możesz podać mi liczbę? Po jakim czasie mogę znowu być szczęśliwa, żeby nie dostać osądu?
Zosia się zamyśliła:
No, dla przyzwoitości trzeba poczekać przynajmniej pięć lat.
Czyli mam powiedzieć Tomaszowi: Przepraszam, poczekaj pięć lat, a ja póki co będę nosić żałobę?
Zofia zamilkła.
A co to da? kontynuowałam. Myślisz, iż po pięciu latach nikt nas nie potępi? Zawsze znajdą się ci, co lubią plotkować, ale szczerze mówiąc, mnie to nie obchodzi. Twoja opinia jest ważna, i jeżeli nalegasz, zrezygnuję z tego weselnego szaleństwa.
Wiesz, nie chcę być skrajna, ale ożeniacie się już dziś! Tylko wiedz, iż cię nie rozumiem i nie popieram. Zawsze byłaś po swojemu, ale nie myślałam, iż do starości jeszcze przetrwasz tego mężczyznę. Miej sumienie, poczekaj chociaż rok.
Nie poddałam się.
Mówisz, poczekaj rok. A gdybyśmy z Tomaszem mieli jeszcze rok życia, co wtedy?
Siostra zamrugała nosem.
No, rób, co chcesz. Rozumiem, każdy chce szczęścia, ale tyle lat spędziłaś szczęśliwie…
Rozbawiłam się.
Zosiu, serio? Myślałaś, iż cały ten czas byłam szczęśliwa? A ja sama tak myślałam. Teraz dopiero rozumiem, kim naprawdę byłam: koniem roboczym. Nie wiedziałam, iż można żyć inaczej, kiedy życie ma smak!
Witold był człowiekiem dobrą duszą. Wspólnie wychowaliśmy dwie córki, a teraz mam pięcioro wnuków. Mąż zawsze podkreślał, iż najważniejsze w życiu to rodzina. Nie kwestionowałam tego. Najpierw pracowaliśmy na wynos dla rodziny, potem dla rodzin naszych dzieci, potem dla wnuków. Teraz, patrząc wstecz, widzę, iż to była nieprzerwana gonitwa za dobrobytem, bez przerwy na obiad. Gdy starsza córka wyszła za mąż, mieliśmy już domek na wsi, ale Witold postanowił się rozrastać i hodować mięso dla wnuków.
Wzięliśmy hektar ziemi, założyliśmy gospodarstwo i nosiliśmy na karku jarzmo, które ciągnęło się latami. Hodowaliśmy bydło, musieliśmy je ciągle karmić. Wcześnie wstawaliśmy, o piątej rano już byliśmy w ruchu. Cały rok spędzaliśmy na działce, do miasta wyjeżdżaliśmy rzadko, tylko po sprawach. Rzadko miałam czas zadzwonić do przyjaciółek jedna wróciła z morza z wnuczką, inna była w teatrze z mężem. A ja nie miałam choćby wyjść do kina czy na zakupy!
Bywało, iż brakowało chleba kilka dni, bo bydło nas przywiązywało rękami i nogami. Jedyną siłą podtrzymującą były syte dzieci i wnuki. Starsza córka, dzięki naszej farmie, zamieniła auto, młodsza wyremontowała mieszkanie w końcu nie poszło nam na marne. Pewnego dnia przyjechała w odwiedziny koleżanka, była kiedyś współpracownicą i mówi:
Jadwigo, na początku cię nie rozpoznałam. Myślałam, iż odpoczywasz na świeżym powietrzu, nabierasz sił. A ty ledwie żywa! Po co się tak męczysz?
A jak inaczej? Dzieci potrzebują pomocy odpowiedziałam.
Dzieci dorosną same, a ty powinnaś żyć dla siebie.
Wtedy nie wiedziałam, co znaczy żyć dla siebie. Dziś wiem, iż można spać ile chce, spokojnie chodzić po sklepach, do kina, na basen, na narty. Nikt na tym nie traci! Dzieci nie zubożyły, wnuki nie głodują. Najważniejsze, iż nauczyłam się patrzeć na zwykłe rzeczy nowymi oczami.
Kiedy kiedyś, grabiąc liście na działce, narzekałam, iż to tylko śmieci, teraz te liście przynoszą mi radość. Idziesz po parku, podnosisz je stopą i cieszysz się jak dziecko. Polubiłam deszcz, bo nie muszę już gonić kóz pod dach, mogę podziwiać go z okna przytulnej kawiarenki. Teraz dostrzegam, jak piękne są chmury i zachody słońca, jak przyjemnie przechadzać się po chrupiącym śniegu. Zobaczyłam, jak piękne jest nasze miasto! I wszystko to dzięki Tomaszowi.
Po śmierci męża czułam się jak w zawieszeniu. Wszystko stało się nagle: miał atak serca i Witold zmarł, zanim przyjechała karetka. Dzieci od razu sprzedały gospodarstwo, domek i przewiozły mnie z powrotem do miasta. Pierwsze dni szłam jak oszalała, nie wiedząc, co robić dalej. Budziłam się o piątej, przemierzałam mieszkanie i zastanawiałam się, dokąd się podziała.
A wtedy w moim życiu pojawił się Tomasz. Pamiętam, jak po raz pierwszy wyprowadził mnie na spacer. Okazał się sąsiadem i znajomym zięcia, pomagał przewozić rzeczy z działki. Potem przyznał, iż na początku nie widział we mnie nic poza zagubioną, przygnębioną kobietą i żałował. Powiedział, iż od razu zrozumiał, iż wciąż jestem żywa i pełna energii, tylko potrzebuję wyciągnąć mnie z depresji, poruszyć. Zabrał mnie do parku, gdzie usiedliśmy na ławce, kupił lody, a potem zaproponował przejść nad staw. Karmiłem kaczki, ale nigdy nie miałam chwili, by po prostu je obserwować. Są takie zabawne! Przewracają się, łapią chleb!
Nie wierzę, iż można po prostu stać i patrzeć na kaczki przyznałam. Zajmowałam się tylko ich karmieniem, mieszaniem paszy, a tu po prostu stoisz i patrzysz.
Tomasz uśmiechnął się, wziął mnie za rękę i rzekł: Poczekaj, pokażę ci tyle ciekawostek! Poczujesz się jakbyś się na nowo urodziła.
I miał rację. Jak małe dziecko, codziennie odkrywałam świat na nowo, i to tak mnie zachwycało, iż przeszłe życie stało się jedynie ciężkim snem. Nie pamiętam już, kiedy dokładnie zrozumiałam, iż szaleńczo potrzebuję Tomasza, jego głosu, śmiechu, delikatnego dotyku. Pewnego ranka obudziłam się z myślą, iż on i wszystko, co się teraz dzieje, jest prawdziwe bez tego nie wyobrażam sobie życia.
Moje córki przyjęły nasz związek z niechęcią, mówiąc, iż zdradzam pamięć ojca. Było mi przykro, czułam się przed nimi winna. Dzieci Tomasza natomiast ucieszyły się, iż wreszcie ich tata ma spokój. Zostało tylko powiedzieć wszystko siostrze, a ja odkładałam tę rozmowę na później.
A kiedy macie rozprawę? zapytała Zofia po naszej długiej pogadce.
W ten piątek.
No cóż, co mogę powiedzieć? Szczęścia i miłości na starość odrzekła suchą nutą i pożegnała się.
Do piątku z Tomaszem kupiliśmy zakupy, ubrałośmy się elegancko, zamówiliśmy taksówkę i pojechaliśmy na Urząd Stanu Cywilnego. Gdy wysiedliśmy z auta, zamarła mi krew w żyłach: przy wejściu stały moje córki ze swoimi mężami i wnukami, dzieci Tomasza z rodzinami i, co najważniejsze, moja siostra! Zofia trzymała bukiet białych róż i uśmiechała się przez łzy.
Zosiu! Czy ty naprawdę przyjechałaś przez mnie? nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
Muszę widzieć, komu oddaję cię w małżeństwo zaśmiała się.
Okazało się, iż w ostatnie dni przed naszym ślubem wszyscy uzgodnili telefonicznie rezerwację stolika w kawiarni.
Kilka dni temu z Tomaszem świętowaliśmy rocznicę naszego ślubu. Teraz jest on dla wszystkich jak własny człowiek. A ja wciąż nie mogę uwierzyć, iż to wszystko dzieje się ze mną: jestem tak niesamowicie szczęśliwa, iż aż boję się, iż to przeminie.









