Najlepsze przyjaciółki, Zosia i Hania, przyjaźniły się od dzieciństwa, mieszkały w tej samej wsi, a wszyscy uważali, iż ich przyjaźń to para nierozłączna. Obie urodziwe, choć Zosia wyglądała na delikatniejszą i spokojniejszą, a Hania była jak ogień żywiołowa i wojownicza.
W liceum wszyscy wiedzieli, iż nad Zosią wzdycha Wojtek, ale ona nie traktowała poważnie jego zalotów. Mimo to pochlebiało jej to chłopak chodził za nią krok w krok, przynosił kwiaty, choćby polne, codziennie zapraszał na spacery, a choćby wyznał miłość. ale Zosia tylko się uśmiechała w odpowiedzi temu sympatycznemu, ale skromnemu Wojtkowi. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie stanął między nimi zarozumiały Marek, który chciał mieć wszystkie ładne dziewczyny na pokładzie.
Ciemnowłosy, brązowooki Marek przechadzał się dumny po szkolnych korytarzach, nie dając spokoju dziewczynom. Obie przyjaciółki też się w nim zakochały, początkowo choćby żartowały:
Wyobraź sobie, Zosiu, jakiejś szczęściarce uda się zdobyć tego przystojniaka Marka za męża śmiała się Hania.
A Marek czuł, iż podoba się i jednej, i drugiej, uważał się za prawdziwego Casanovę, umawiał się z nimi na zmianę. Tydzień z jedną, tydzień z drugą aż w końcu dziewczyny zaczęły się na siebie złościć przez tego chłopaka. A to rywalizowanie jeszcze bardziej go podniecało. Lubił je drażnić, ale i kochać też nie zapominał.
Pewnego dnia nierozłączne przyjaciółki pokłóciły się o Marka na dobre i czekały, kogo w końcu wybierze. Któregoś dnia Zosia spotkała go i powiedziała:
Marek, spodziewam się twojego dziecka. Co teraz zrobimy?
Serio? zdziwił się, drapiąc się po głowie. No cóż, nie ma wyjścia. Ożenimy się, co tu dużo myśleć, dziecko musi mieć ojca. Mam nadzieję, iż zgodzisz się wyjść za mnie? Innej drogi już nie ma
Los podjął decyzję za nich, i Marek się uspokoił. Tydzień później był ich szkolny bal. Przyjaciółki niespodziewanie się pogodziły, porozmawiały i jakby wszystko wyjaśniły. Zosi wydawało się, iż rozmowa z Hanią była szczera, życzyły sobie nawzajem szczęścia. ale myliła się Hania odeszła z ukrytą w sercu urazą i gorącą złością.
Było wesele Marka i Zosi, we wsi hucznie i wesoło, a potem zaczęli wspólne życie. Żyli dobrze, spokojnie, urodził się syn Staś. Mieszkali w swoim domu, który Zosia dostała po babci. Marek się postarał wyremontował, rozbudował, był mistrzem w stolarce. Pracował jednak jako kombajnista i znał się na technice.
Nastały trudne czasy, przyszedł kryzys. Zosia pracowała w księgowości, ale ją zwolnili. W PGR-ze wszystko się zamykało, już i kombajnistów redukowali, choć Marka na razie oszczędzili, wysłali go jednak na długi urlop.
Marek, co teraz zrobimy? Staś zupełnie zniszczył ubrania, a przecież idzie do pierwszej klasy. Buty na nim już się palą, kalosze popękały. A potem przyjdzie zima, trzeba będzie kupić nowe zimowe rzeczy mówiła zgnębiona Zosia.
Marek zgadzał się z żoną ich prawie siedmioletni Staś gwałtownie niszczył ubrania. A kryzys uderzył w ich PGR. Główna księgowa, Weronika, współczuła Zosi była bardzo sprawna w pracy, wszystko łapała w lot. Spotkawszy ją w sklepie, powiedziała:
Zosiu, moja córka mówiła, iż w urzędzie skarbowym w powiecie szukają sekretarki, choć pracy jest tam mnóstwo. Córka sama by tam poszła, ale jest w ciąży, już jej nie przyjmą, rodzić za trzy miesiące.
O, dziękuję, Weroniko! Jutro rano pojadę autobusem ucieszyła się Zosia.
Rano pojechała do powiatu i, przekroczywszy próg urzędu skarbowego, usiadła na ławce, czekając, aż ją zaproszą do kadr. Wiedziała, iż pensja niewielka, obowiązków dużo, ale się nie bała gdy nie ma nic, pracy się nie unika. W końcu ją zaproszono.
Dzień dobry powiedziała nieśmiało.
Witam, proszę usiąść odparła ostrym tonem młoda kobieta w okularach, a jej głos wydał się Zosi znajomy.
Kobieta miała na sobie elegancki garnitur, mocno pomalowane usta i okulary. Spoglądała w monitor, potem podniosła głowę, a Zosia aż podskoczyła.
Hania?! wykrzyknęła radośnie. No nie wierzę! Co za spotkanie!
Zosia Hania też się zdziwiła. Ile to lat A ty taka sama. Więc to ty chcesz tu pracować? spytała już z lekką wyższością.
Tak, ja odpowiedziała radośnie Zosia.
A jak będziesz dojeżdżać z wsi do powiatu codziennie? ton Hani był chłodny i zbyt spokojny.
Jak? Autobusem, jeżdżą często. Lepiej powiedz, Haniu, jak sama się masz? Wyjechałaś po szkole do miasta na studia.
Tak. Skończyłam ekonomię, wróciłam i tu się zatrudniłam. Już awansowałam, jak widzisz spokojnie odparła Hania.
Brawo szczerze pochwaliła ją Zosia. Widzisz, jak się życie układa razem się uczyłyśmy, może teraz razem będziemy pracować.
Hania odchyliła się na oparcie fotela, z gracją poprawiła włosy.
Obawiam się, iż nic z tego, Zosiu odpowiedziała uprzejmie. Potrzebujemy kogoś z powiatu, pracy jest dużo, czasem trzeba zostawać po godzinach, a tobie autobus. Czasem choćby w weekendy. Poza tym mamy już kandydata, dziś przyjdzie na rozmowę. Więc niestety, Zosiu, nie wyjdzie.
W gabinecie zapadła cisza. Hania patrzyła w monitor, a Zosia czuła się tam niepotrzebna.
No to po co mnie w ogóle wzywałaś? Dobrze, pójdę powiedziała, wolno wstając. A może wiesz, gdzie jeszcze szukać pracy?
Nie wiem. Życzę powodzenia odparła Hania wesoło, nie patrząc jej w oczy.
Zosia zrozumiała, iż dawna przyjaciółka pamięta wszystkie urazy i niedopowiedzenia z czasów szkolnych.
Kto? Hania? zdziwił się mąż, gdy Zosia mu wszystko opowiedziała. Więc zrobiła