**List przed przyjazdem – cena spokoju**
Do trzydziestu piątych urodzin Ewa uważała się za prawdziwie szczęśliwą kobietę. Ukochany mąż Marek, syn Kuba i córka Zosia – skromna, ale solidna rodzina. Wszystko zmieniło się, gdy Marka zwolniono z fabryki. Nie znalazł pracy w mieście i postanowił wyjechać do pracy w Niemczech.
— Ewo, koledzy mówią, iż tam dobrze płacą – powiedział pewnego dnia.
— A co z nami? Ty tam, my tu. Jaka to rodzina? – zalała się łzami.
— To tylko na chwilę. Wytrzymamy. Jak stanę na nogi, wszystko się ułoży.
Ale inaczej niż sądziła, nic się nie ułożyło. Marek wracał coraz rzadziej, coraz bardziej ponury i zamyślony. Aż pewnego dnia, gdy Ewa szykowała się na jego przyjazd, wyszła po zakupy i w skrzynce znalazła list. Od niego.
Uśmiechnęła się – myślała, iż to słowa tęsknoty i miłości. List przyszedł w dniu jego powrotu. Wrzuciła go do torby, a w domu otworzyła. I wtedy jej świat się zawalił.
„Ewo, wybacz. Nie potrafiłem powiedzieć tego osobiście. Pokochałem inną. Nasze małżeństwo to błąd. Chcę rozwodu. Dzieciom będę pomagał. Żegnaj.”
Czytała raz za razem, nie wierząc własnym oczom. Łzy zasłaniały jej wzrok. Wtedy do pokoju wpadł dziesięcioletni Kuba.
— Mamo, w piekarniku się pali! Co ty robisz?
Zerwała się, zgasiła płomień, rozganiała dym. Słabo uśmiechała się do syna, ale w piersi czuła tylko palący ból.
Miesiąc później wzięli rozwód. Marek odszedł na zawsze. Pieniądze przysyłał, ale już nigdy nie wrócił. Po dziesięciu latach Ewa dowiedziała się, iż zginął w wypadku. A ona została sama z dwojgiem dzieci i górą odpowiedzialności.
Minęły lata. Ewa nie wyszła ponownie za mąż – nie chciała wpuszczać obcego mężczyzny do domu. Całe jej życie to dzieci. Kuba dorósł, ożenił się z Kasią. Zamieszkali w jego dawnym pokoju, a Ewa z Zosią – w drugim. Urodził się wnuczek Bartek. Ale ani Kasia, ani Zosia nie spieszyły się z wyprowadzką. Dom stał się ciasny i pełen napięć.
Pewnego dnia Zosia oznajmiła:
— Mamo, jestem w ciąży. Z Wojtkiem trochę u ciebie pomieszkamy.
— Gdzie?! – jęknęła Ewa. – W jednym pokoju Kuba z żoną i dzieckiem, w drugim my. Gdzie ty jeszcze ludzi ulokujesz?
— W kuchni jest kanapa. Nie masz nic przeciwko, prawda?
I Ewa przeniosła się do kuchni. Pierwsza noc tam była koszmarem. Potem było tylko gorzej. Krzyki, kłótnie, konflikty między rodzinami. Kto zjadł kiełbasę, kto hałasował w nocy, kto zabrał zeszyt – wszystko stawało się powodem awantur.
Aż pewnego dnia Ewa zauważyła zaokrąglony brzuch Kasi.
— Jesteś w ciąży?
— Tak. Będziemy mieli drugie dziecko.
— A co z mieszkaniem?
— Już nas wyrzucacie?! – wybuchnęła Kasia.
— Nikt was nie wyrzuca! Ale w jednym pokoju będzie was czworo!
— Niech twoja córka się wyniesie, ona ma męża! – odcięła się Kasia.
— Ty też go masz! – nie wytrzymała Ewa.
Rano przyszedł Kuba:
— Mamo, obraziłaś Kasię. Wypędzasz nas?
Zosia, jak na komendę, weszła:
— A ty powiedz mężowi, żeby wam mieszkanie znalazł!
— Wiecie co?! – eksplodowała Ewa. – Dość! Wyprowadzajcie się! I ty, Kuba, z żoną i dziećmi. I ty, Zosiu, z Wojtkiem. Nie daję rady! Mam dość! Zamieniliście mój dom w targowisko, nie szanujecie mnie ani siebie. Koniec. Wynoście się!
Powiedziała to twardo, głośno, bez wahania. choćby sama zdziwiła się własną stanowczością. Ale nie zamierzała się wycofać. Ani na sekundę.
Trzy dni później się wyprowadzili. Padło wiele słów: „Nie zobaczysz wnuków”, „Nie utrzymujemy z tobą kontaktu”. Ewa milczała.
A wieczorem usiadła w kuchni – sama. Bez krzyków, bez kłótni. Po prostu w ciszy.
Rozejrzała się i po raz pierwszy od dawna poczuła się prawdziwą gospodynią. Zrobiła remont. Wymieniła meble. W następnym roku pierwszy raz w życiu pojechała na wakacje za granicę.
I niech ktoś powie, iż myśli tylko o sobie – nieprawda. Oddała życie dzieciom. A teraz wreszcie żyje dla siebie. I ma do tego prawo.