**List przed przyjazdem – i cena spokoju**
Do trzydziestu pięciu lat Katarzyna uważała się za naprawdę szczęśliwą kobietę. Ukochany mąż Robert, syn Piotr i córka Agnieszka, skromna, ale stabilna rodzina. Wszystko zmieniło się, gdy Roberta zwolniono z fabryki. Pracy w mieście nie mógł znaleźć, więc postanowił wyjechać do Niemiec na zarobek.
— Kasia, chłopaki tam ciągną. Płacą nieźle — powiedział pewnego dnia.
— A my? Ty tam, my tu. Jaka to rodzina? — zalała się łzami.
— To tylko na chwilę. Wytrzymamy. Jak się odbijemy od dna, wszystko wróci na swoje miejsce.
Ale nic nie wróciło. Robert przyjeżdżał coraz rzadziej, stał się ponury i zimny. Aż pewnego dnia, gdy Katarzyna szykowała się na jego powrót, zajrzała do skrzynki i znalazła list. Od niego.
Uśmiechnęła się — myślała, iż to pełne tęsknoty wyznanie. List przyszedł w dniu jego przyjazdu. Schowała go do torby, a w domu otworzyła. I runęła na podłogę.
„Kasia, wybacz. Nie potrafiłem powiedzieć tego w oczy. Pokochałem inną. Nasze małżeństwo to pomyłka. Chcę rozwodu. Dzieciom pomagać będę. Żegnaj.”
Czytała w kółko, nie wierząc własnym oczom. Łzy zalewały wzrok. Wtedy do pokoju wszedł dziesięcioletni Piotr.
— Mamo, w piekarniku się pali. Co ty robisz?
Zerwała się, zgasiła płomień, rozpędzała dym. Uśmiechała się do syna, a w piersi paliło ją od bólu.
Miesiąc później byli po rozwodzie. Robert odszedł na zawsze. Pieniądze przysyłał, ale do ich domu już nie wrócił. Po dziesięciu latach Katarzyna dowiedziała się, iż zginął w wypadku. Ona została sama z dwójką dzieci i ciężarem odpowiedzialności.
Minęły lata. Katarzyna nie wyszła powtórnie za mąż — nie chciała wprowadzać obcego mężczyzny pod swój dach. Całe jej życie to dzieci. Piotr dorósł, ożenił się z Martą. Zamieszkali w jego dawnym pokoju, a Katarzyna z Agnieszką — w drugim. Urodził się wnuk Jakub. Ale ani Marta, ani Agnieszka nie kwapiły się do wyprowadzki. Dom stał się ciasny i pełen napięć.
Pewnego dnia Agnieszka oznajmiła:
— Mamo, jestem w ciąży. Z Darkiem trochę u was pomieszkamy.
— Gdzie? — zapytała z przerażeniem Katarzyna. — W jednym pokoju Piotr z żoną i dzieckiem, w drugim my z tobą. Gdzie ty jeszcze ludzi wprowadzisz?
— W kuchni jest kanapa. Nie masz nic przeciwko, prawda?
I Katarzyna przeniosła się do kuchni. Pierwsza noc tam była dla niej koszmarem. A potem było tylko gorzej. Krzyki, kłótnie, ciągłe konflikty. Kto zjadł szynkę, kto hałasował w nocy, kto komu zabrał notes — wszystko kończyło się awanturą.
Aż pewnego dnia Katarzyna zauważyła zaokrąglony brzuch u Marty.
— Jesteś w ciąży?
— Tak. Będziemy mieli drugie dziecko.
— A co z mieszkaniem?
— To znaczy, iż nas wyrzucacie?! — wybuchła Marta.
— Nikt was nie wyrzuca. Ale was już będzie czworo w jednym pokoju!
— To niech twoja córka się wyprowadzi, ona ma męża! — odparowała Marta.
— Ty też go masz! — nie wytrzymała Katarzyna.
Następnego dnia przyszedł Piotr:
— Mamo, obraziłaś Martę. Wyrzucasz nas?
Agnieszka, jak na komendę, weszła:
— A ty powiedz swojemu mężowi, żeby wam mieszkanie znalazł!
— Wiecie co?! — eksplodowała Katarzyna. — Dość! Wyprowadzajcie się wszyscy! I ty, Piotr, z żoną i dziećmi. I ty, Agnieszka, z Darkiem. Nie daję już rady. Mam dosyć. Zamieniliście mój dom w targowisko, nie szanujecie ani mnie, ani siebie. Koniec. Wynocha!
Powiedziała to twardo, głośno i bez wahania. choćby sama była zdumiona swoją stanowczością. Ale nie żałowała. Ani przez sekundę.
W ciągu trzech dni się wyprowadzili. Padały słowa: „Nie zobaczysz więcej wnuków”, „Nie będziemy utrzymywać kontaktu”. Katarzyna milczała.
A wieczorem usiadła w kuchni — sama. Bez krzyków, bez awantur. Po prostu w ciszy.
Rozejrzała się i pierwszy raz od lat poczuła się prawdziwą gospodynią. Zrobiła remont. Wymieniła meble. W następnym roku — pierwszy raz w życiu — pojechała na wakacje za granicę.
I niech ktoś powie, iż myśli tylko o sobie — nie. Oddała życie dzieciom. Teraz w końcu żyje dla siebie. I dobrze jej tak.