Lenistwo czy nieporozumienie? Kiedy wizyta teściowej przemienia się w emocjonalny koszmar
Ależ z ciebie leniucha! Tak się przyjmuje gości? wizyta mojej teściowej zamieniła się w prawdziwą udrękę.
Od dziecka pamiętałam jedną prostą zasadę: gościa należy przyjąć z szacunkiem i serdecznością. Moja matka uwielbiała gotować, a każda wizyta rodziny czy przyjaciół stawała się świętem. Razem z siostrą pomagałyśmy w kuchni, ojciec zajmował się sprzątaniem wszystko robiliśmy wspólnie, z czułością. Ta atmosfera ciepła, roznoszących się zapachów i głośnego śmiechu naznaczyła moje dzieciństwo. Wyobrażałam sobie, iż kiedyś stworzę taki sam dom, gdy dorosnę. Ale życie potrafi zaskoczyć.
Gdy wyszłam za Wojtka, postanowiliśmy zapraszać do nas bliskich zarówno moich, jak i jego. Cieszyłam się na tę myśl, bo przypominała mi dom rodzinny. Nasze mieszkanie gwałtownie stało się miejscem spotkań, długich rozmów i wspólnych wieczorów. Aż pewnego dnia pojawiła się ona. Matka Wojtka. Kobieta energiczna, surowa, o twardym charakterze. Na pozór miła, ale pod tą uprzejmością kryła się zjadliwa ironia, która cięła jak brzytwa.
Z początku znosiłam wszystko w milczeniu. Przed jej wizytami sprzątałam, aż lśniło, przygotowywałam wykwintne potrawy, chciałam zrobić wrażenie. Ale teściowa zdawała się mieć tylko jeden cel: krytykować. Już przy pierwszej wizycie, rzuciwszy okiem na stół, cmoknęła z niesmakiem:
Tylko tyle mogłaś przygotować? Brak ci fantazji. Lepiej bym zjadła u siebie w domu.
Ścisnęło mnie w sercu włożyłam w ten obiad całe serce. Ale milczałam, wychowanie nie pozwalało mi odpowiedzieć. Postanowiłam, iż następnym razem postaram się jeszcze bardziej. Aż nadszedł dzień urodzin Wojtka. Gotowałam godzinami, szukałam wyjątkowych przepisów, chciałam, by to było ucztą. Stół uginał się pod ciężarem dań. Liczyłam, iż wreszcie usłyszę choć słowo uznania.
Ledywie przekroczyła próg kuchni, jej twarz stwardniała. choćby nie usiadła. Obejrzała każdą potrawę, powąchała, po czym rzuciła:
Boże drogi, ty sobie żartujesz? To ma być uczta? Wszystko przesolone, placek wysuszony, sałatki bez smaku. Czy ty w ogóle umiesz gotować?
Nie wytrzymałam. Wyszłam, schowałam się w sypialni i płakałam w poduszkę. Przypomniały mi się słowa matki: Jesteś prawdziwą gospodynią, dasz sobie radę. Tak, tylko nie przed teściową. Kobieta nie ustąpiła:
Nauczę cię gotować. Przyjdź do mnie, zobaczysz, co to znaczy prawdziwy stół. To jest po prostu wstyd. Wojtek naprawdę nie miał szczęścia.
Chciałam odpowiedzieć, wyrzucić z siebie wszystko. Powiedzieć, ile wysiłku kosztuje mnie każde przyjęcie, jak staram się być dobrą żoną, nie narzekać, nie wymagać pomocy od męża, choćby gdy padam z nóg. Ale milczałam. A Wojtek? On tylko milczał, jakby to nie jego dotyczyło. Dopiero gdy goście odeszli, przyszedł i szepnął:
Przepraszam. Nie zaproszę jej więcej. Przekroczyła granicę.
Skinęłam głową bez słowa. Najbardziej bolało mnie nie to, co mówiła teściowa do jej słów już się przyzwyczaiłam. Najgorsza była obojętność męża, jego milczenie, jakby moje starania były niewidoczne, nieistotne. Zrozumiałam wtedy: nie liczy się jedzenie ani idealnie nakryty stół. Liczy się tylko to, by mieć u boku kogoś, kto stanie przy tobie, choćby gdy podasz tylko makaron z masłem.













