Kulinarny raj u gospodyni

polregion.pl 4 tygodni temu

Kulinarne niebo u Zofii

Gdy wraz z Jakubem przekroczyliśmy próg mieszkania Zofii, ogarnął mnie taki zapach, iż niemal zapomniałam, po co przyszliśmy. Unosiły się nuty świeżo upieczonego mięsa, ciepłego ciasta i przypraw, które wirowały w powietrzu jak w tańcu. Zatrzymałam się w progu, zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko nosem – to był zapach domowego ciepła, święta i czegoś magicznego. Gdy spojrzałam na stół, oniemiałam. Na blacie stały dania, które mogłyby ozdabiać wystawę sztuki kulinarnej. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co zrobić najpierw – podziwiać czy złapać talerz.

Zofia, moja dawna przyjaciółka, zawsze miała smykałkę do gotowania, ale tym razem przegięła pałę. Przyszliśmy do niej na kolację – zaprosiła nas „tak po prostu”, bez okazji, by porozmawiać i spędzić razem wieczór. Spodziewałam się czegoś prostego: sałatki, może pieczonego kurczaka, herbaty z ciastkami. ale to, co zobaczyłam, było prawdziwym spektaklem smaków. Stół uginał się pod ciężarem pyszności: rumiana schabowa ze złotą skórką, ziemniaki zapiekane z rozmarynem, warzywa ułożone jak obraz, a placek o złocistej skórce pachnący jabłkami i cynamonem. I te sosy – trzy rodzaje, w maleńkich karafkach, każdy będący małym arcydziełem.

„Zosia, ty chyba restaurację otwierasz?” – wyrwałam się, nie mogąc oderwać wzroku od tego przepychu. Zofia tylko się zaśmiała i machnęła ręką: „Daj spokój, Kasia, chciałam was trochę rozpieścić. Siadajcie, zaraz spróbujemy!” Jakub, mój mąż, zwykle mało rozmowny, sięgał już po widelec, ale go powstrzymałam: „Czekaj, najpierw zrobię zdjęcie, takie cudo musi trafić do sieci!” Zofia przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Zawsze tak ma – gotuje z sercem, a potem udaje, iż to nic wielkiego.

Zasiedliśmy do stołu i zaczęła się uczta. Pierwszy kęs mięsa rozpływał się w ustach, z nutą czosnku i czegoś jeszcze – czego nie potrafiłam choćby nazwać. „Zosia, co ty tam dodałaś?” – spytałam, a ona tylko uśmiechnęła się tajemniczo: „Sekretny składnik – miłość!” Rozśmieszyło mnie to, ale w głębi duszy uwierzyłam. Bo jak inaczej wytłumaczyć, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków stała się u niej czymś wyjątkowym? Jakub, który zwykle je w milczeniu, nagle wypalił: „Zosiu, jeżeli tak gotujesz codziennie, to się do ciebie wprowadzam”. Wybuchnęliśmy śmiechem, ale zauważyłam, iż już zerkał, gdzie jest dokładka.

Przy jedzeniu Zofia opowiadała, jak przygotowywała każde danie. Okazało się, iż spędziła cały dzień w kuchni, a niektóre przepisy dostała od babci. „Ten placek – mówiła – babcia piekła na wszystkie święta. Ja tylko dodałam wanilię i odrobinę więcej cynamonu”. Słuchałam i myślałam: skąd ona ma tyle cierpliwości? Ja w kuchni wytrzymuję najwyżej godzinę. Moje sztandarowe danie to spaghetti z serem, i to tylko jeżeli ser jest starty. A tu – pełna symfonia smaków, wszystko przygotowane z taką troską, iż aż chciało się przytulić gospodynię.

Ale najbardziej zachwycająca była atmosfera, jaką Zofia stworzyła. Nie tylko jedzenie, ale i cały jej dom oddychał ciepłem. Na stole stał mały wazonik z polnymi kwiatami, świece rzucały miękkie światło, a z głośników płynęły ciche dźwięki jazzu. Uświadomiłam sobie, iż od dawna nie czułam się tak odprężona. choćby Jakub, który zwykle po kolacji wpada w telefon, siedział teraz uśmiechnięty i opowiadał historie z młodości. Zofia zwykły wieczór przemieniła w prawdziwe święto.

Gdzieś między drugą porcją placka a filiżanką herbaty ziołowej spytałam: „Zosia, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a do tego takie kolacje?” Zastanowiła się i odparła: „Wiesz, Kasia, dla mnie gotowanie to jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, wyrabiam ciasto – i wszystkie problemy znikają. A gdy widzę, jak jecie, wiem, iż warto”. Spojrzałam na nią i pomyślałam: gdybym miała choć odrobinę jej talentu i cierpliwości. Może wtedy też nauczyłabym się piec, a nie zamawiać pizzę przy każdej okazji.

Gdy wychodziliśmy, Zofia wepchnęła nam pojemnik z resztką placka i mięsa. „Weźcie – powiedziała – zjedzcie w domu!” Próbowałam odmówić, ale była nieugięta: „Kasia, nie dyskutuj, gotowałam specjalnie dla was”. Wyszliśmy z Jakubem na ulicę i nagle zrozumiałam, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o tym, iż warto się dzielić. Zofia przypomniała mi, jak ważne jest czasem zwolnić, zebrać się razem i cieszyć chwilą.

Teraz myślę, iż powinnam ją zaprosić do siebie. Tylko jestem już w lekkiej panice: co jej podam? Moje spaghetti nie ma szans z jej kunsztem. Może zamówić sushi i udawać, iż to moje? Żartuję, oczywiście. Pewnie poproszę ją o kilka przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli się nie uda, po prostu powiem: „Zosia, ty jesteś królową kuchni, a ja dopiero się uczę”. I wiem, iż tylko się roześmieje i powie, iż najważniejsi są ludzie. Bo taka już jest…

Idź do oryginalnego materiału