Kulinarny raj u Anieli
Gdy wraz z Krzysztofem przekroczyliśmy próg mieszkania Anieli, od razu otoczył mnie zapach, przez który niemal zapomniałam, po co tu przyszłam. Unosiła się woń świeżo upieczonego mięsa, ciepłego ciasta i przypraw, które zdawały się tańczyć w powietrzu. Zatrzymałam się w progu, zamknąłem oczy i wciągnąłem głęboko – to był zapach domowego ciepła, święta i czegoś magicznego. A kiedy spojrzałem na stół, oniemiałem. Stały tam dania, które spokojnie mogłyby trafić do muzeum sztuki kulinarnej. Szczerze, nie wiedziałem, od czego zacząć – podziwiać czy od razu sięgać po talerz.
Aniela, moja dawna przyjaciółka, zawsze miała talent do gotowania, ale tym razem przebiła samą siebie. Przyszliśmy z Krzysztofem na kolację – zaprosiła nas „tak po prostu”, bez okazji, żeby pogadać i spędzić razem wieczór. Przyznaję, spodziewałem się czegoś prostego: no, może sałatka, pieczony kurczak, herbata z ciasteczkami. ale to, co ujrzałem, było prawdziwym spektaklem kulinarnym. Stół uginał się pod ciężarem potraw: rumiana schabowa w ziołowej panierce, ziemniaki pieczone z rozmarynem, warzywa ułożone jak obraz i placek o złocistej skórce, pachnący jabłkami i cynamonem. A do tego sosy – trzy różne, w eleganckich sosjerkach, każdy okazał się małym arcydziełem.
„Aniela, masz zamiar otworzyć restaurację?” – wyrwało mi się, nie mogąc oderwać wzroku od tego przepychu. Aniela tylko się roześmiała i machnęła ręką: „Oj, Wojtek, chciałam was trochę rozpieszczać. Siadajcie, zaraz spróbujemy!” Krzysztof, mój mąż, który zwykle mało mówi, sięgnął już po widelec, ale go powstrzymałem: „Poczekaj, najpierw zrobię zdjęcie, takie coś trzeba wrzucić na Facebooka!” Aniela przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Ona zawsze tak ma – gotuje z sercem, a potem udaje, iż to nic wielkiego.
Usiedliśmy do stołu i zaczęła się prawdziwa uczta. Spróbowałem mięsa – rozpływało się w ustach, z nutką czosnku i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłem rozpoznać. „Aniela, co to za czary?” – zapytałem, a ona z uśmiechem odparła: „Tajny składnik – miłość!” Oczywiście się zaśmiałem, ale tak naprawdę uwierzyłem. Bo jak inaczej wytłumaczyć, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków w jej wykonaniu stała się dziełem sztuki? Krzysztof, który zwykle je w ciszy, nagle oznajmił: „Aniela, jeżeli tak gotujesz codziennie, przeprowadzam się do ciebie”. Wybuchnęliśmy śmiechem, ale zauważyłem, iż już myśli, jakby tu wziąć dokładkę.
Gdy jedliśmy, Aniela opowiadała, jak przygotowywała każde danie. Okazało się, iż spędziła cały dzień w kuchni, a niektóre przepisy dostała od babci. „Ten placek – powiedziała – babcia piekła na wszystkie święta. Ja tylko dodałam wanilię i odrobinę więcej cynamonu”. Słuchałem i myślałem: skąd ona ma tyle cierpliwości? Ja, szczerze mówiąc, w kuchni wytrzymuję najwyżej godzinę. Moje sztandarowe danie to spaghetti z serem, i to tylko jeżeli ser jest starty. A tu – cała symfonia smaków, wszystko przygotowane z taką miłością, iż aż chce się przytulić gospodynię.
Ale najbardziej zachwycająca była atmosfera, którą stworzyła Aniela. Nie tylko jedzenie, ale cały jej dom zdawał się oddychać ciepłem. Na stole stał mały wazonik z kwiatami, świece tworzyły przytulny półmrok, a z głośników cicho płynęły jazzowe melodie. Zdałem sobie sprawę, iż dawno nie czułem się tak zrelaksowany. choćby Krzysztof, który zwykle po kolacji od razu wpatruje się w telefon, siedział, uśmiechał się i opowiadał historyjki z młodości. Aniela sprawiła, iż zwykły wieczór stał się prawdziwym świętem.
Gdzieś pomiędzy drugim kawałkiem placka a filiżanką herbaty ziołowej zapytałem: „Aniela, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a jeszcze takie kolacje organizujesz!” Zamyśliła się i odparła: „Wiesz, Wojtek, dla mnie gotowanie to jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto – i wszystkie problemy znikają. A kiedy widzę, jak to jecie, wiem, iż warto”. Spojrzałem na nią i pomyślałem: żebym miał choć odrobinę jej talentu i cierpliwości. Może wtedy nauczyłbym się piec ciasta, a nie zamawiać pizzę przy każdej okazji.
Gdy już mieliśmy wychodzić, Aniela wepchnęła nam pojemnik z resztkami placka i mięsa. „Weźcie – powiedziała – zjedzcie w domu!” Próbowałem odmówić, ale nalegała: „Wojtek, nie sprzeciwiaj się, gotowałam specjalnie dla was”. Wyszliśmy z Krzysztofem na ulicę i nagle zrozumiałem, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o umiejętności dzielenia się. Aniela przypomniała mi, jak ważne jest czasem zatrzymać się, zebrać razem i cieszyć się chwilą.
Teraz myślę, iż powinienem zaprosić Anielę do nas. Tylko zaczynam wpadać w panikę: co jej podam? Moje spaghetti na pewno nie dorówna jej poziomowi. Może zamówić sushi i udawać, iż się starałem? Żartuję, oczywiście. Chyba poproszę ją o kilka przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli nie wyjdzie, po prostu powiem: „Aniela, ty jesteś królową kuchni, a ja dopiero się uczę”. I wiesz co? Jestem pewien, iż tylko się roześmieje i odpowie, iż najważniejsza jest dobra kompania. I właśnie to w niej jest najpiękniejsze.