Kulinarne królestwo smaków.

polregion.pl 2 tygodni temu

Kulinarny raj u Agnieszki

Gdy tylko weszliśmy z Jakubem do mieszkania Agnieszki, owiał mnie zapach tak intensywny, iż niemal zapomniałam, po co tu przyszłam. Pachniało świeżo pieczonym mięsem, ciepłym chlebem i korzennymi przyprawami, które wirowały w powietrzu jak w tańcu. Zatrzymałam się w progu, zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko powietrze – był to zapach domu, święta i czegoś niemal magicznego. Gdy spojrzałam na stół, oniemiałam. Stały tam dania, które mogłyby trafić do muzeum sztuki kulinarnej. Szczerze, nie wiedziałam, czy najpierw podziwiać, czy od razu sięgać po talerz.

Agnieszka, moja dawna przyjaciółka, zawsze miała talent do gotowania, ale tym razem przesadziła samą siebie. Przyszliśmy z Jakubem na kolację – zaprosiła nas „tak po prostu”, bez okazji, żeby porozmawiać i spędzić razem wieczór. Spodziewałam się czegoś prostego: sałatki, może pieczonego kurczaka, herbaty z ciastkami. Ale to, co zobaczyłam, było prawdziwym festiwalem smaków. Stół uginał się pod misternie przygotowanymi potrawami: rumiana pieczeń z chrupiącą skórką, ziemniaki zapieczone z rozmarynem, warzywa ułożone jak obraz, a na desert szarlotka o złocistej skórce, pachnąca cynamonem i wanilią. Do tego trzy sosy w maleńkich sosjerkach – każdy lepszy od poprzedniego.

„Agnieszka, ty chyba restaurację otwierasz?” – wykrztusiłam, nie mogąc oderwać wzroku od tego bogactwa. Roześmiała się i machnęła ręką: „Oj, Małgosiu, chciałam was trochę rozpieszczać. Siadajcie, zaraz spróbujemy!” Jakub, mój mąż, który zwykle mało mówi, już sięgał po widelec, ale go zatrzymałam: „Poczekaj, najpierw zrobię zdjęcie, takie cudo trzeba pokazać światu!” Agnieszka przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Zawsze tak ma – gotuje z pasją, a potem udaje, iż to nic wielkiego.

Zaczęła się uczta. Pierwszy kęs mięsa rozpływał się w ustach, z nutą czosnku i czegoś jeszcze, czego nie umiałam nazwać. „Agnieszka, jakaś magia?” – zapytałam, a ona odparła z uśmiechem: „Tajny składnik to miłość!” Roześmialiśmy się, ale w głębi duszy wierzyłam, iż to prawda. choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków u niej smakowała jak wykwintna przekąska. Jakub, który zwykle je w milczeniu, nagle oznajmił: „Agnieszka, jeżeli tak gotujesz codziennie, to się do ciebie wprowadzam”. Wybuchnęliśmy śmiechem, choć widziałam, iż już planuje dokładkę.

Agnieszka opowiadała, jak przygotowywała każdą potrawę. Okazało się, iż spędziła cały dzień w kuchni, a niektóre przepisy dostała od babci. „Ta szarlotka – mówiła – babcia piekła na wszystkie uroczystości. Ja tylko dodałam odrobinę więcej wanilii”. Słuchałam i myślałam: skąd ona bierze tyle cierpliwości? Ja w kuchni wytrzymuję najwyżej godzinę. Moje danie mistrzowskie to spaghetti z serem, i to tylko jeżeli ser jest starty. A tu – cała symfonia smaków, przygotowana z taką troską, iż aż chciało się przytulić gospodynię.

Ale najpiękniejsze było to, jak Agnieszka stworzyła niepowtarzalną atmosferę. Nie tylko jedzenie, ale cały jej dom tchnął ciepłem. Na stole stał mały bukiet polnych kwiatów, świece rzucały miękkie światło, a z głośników płynęła cicha jazzowa melodia. Zdałam sobie sprawę, iż dawno nie czułam się tak odprężona. choćby Jakub, który zwykle po kolacji wpatruje się w telefon, śmiał się i opowiadał anegdoty z młodości. Agnieszka zamieniła zwyczajny wieczór w małe święto.

Gdy sięgnęłam po drugi kawałek szarlotki, zapytałam: „Agnieszka, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, jeszcze takie kolacje?” Zastanowiła się i odparła: „Wiesz, Małgosiu, gotowanie to dla mnie jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto – i wszystkie problemy znikają. A kiedy widzę, jak jecie, wiem, iż warto”. Spojrzałam na nią i pomyślałam: gdybym miała choć odrobinę jej talentu i wytrwałości, może i ja upiekłabym coś więcej niż pizzę na wynos.

Gdy wychodziliśmy, Agnieszka wręczyła nam pudełko z resztkami ciasta i mięsem. „Weźcie”, powiedziała. „Zjedzcie w domu!” Próbowałam odmówić, ale nalegała: „Małgosiu, nie dyskutuj, gotowałam specjalnie dla was”. Na ulicy zrozumiałam, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o umiejętności dzielenia się. Agnieszka przypomniała mi, jak ważne jest zatrzymać się czasem, być razem i cieszyć się chwilą.

Teraz zastanawiam się, kiedy ją zaprosić do nas. Tylko co jej podam? Moje spaghetti to przy jej daniach zwykła klęska. Może zamówić pierogi i udawać, iż sama je lepiłam? Żartuję. Chyba poproszę o kilka przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli wyjdzie kiepsko, powiem po prostu: „Agnieszka, ty jesteś królową kuchni, a ja się dopiero uczę”. I wiem, iż się tylko roześmieje i powie, iż najważniejsza jest dobra kompania. I właśnie w tym cała ona.

Idź do oryginalnego materiału