**Dziennik osobisty**
*06 czerwca 2023*
„Chociaż komuś byłaś potrzebna”.
— Nie potrzebny ci mój syn, tylko ci życie zrujnuje.
— Nieprawda, Zofio Stanisławo! Dlaczego tak mówisz o Krzysiu? Przecież to twoje jedyne dziecko!
— Właśnie dlatego cię ostrzegam. Zbyt dobrze znam swojego syna, by wątpić w swoje słowa.
Zofia Stanisława powoli wyszła z kuchni, a Ania została, siedząc przy stole w swojej nowej sukience wieczorowej. Założyła ją specjalnie, przyszła do sąsiadki, by pochwalić się zakupem, w którym chciała oczarować Krzysia.
W syna sąsiadki Ania była zakochana od lat. To uczucie zrodziło się, gdy była jeszcze mała i naiwna, ale jak się okazało, zdolną do głębokiego przywiązania.
Krzyś był starszy od Ani o siedem lat. On miał siedemnaście, a ona dziesięć, gdy się pierwszy raz spotkali. Ania z rodzicami przeprowadziła się do Zagórzyc z sąsiedniej wsi, gdzie ojciec stracił pracę, a Zofia Stanisława od lat mieszkała tu z synem, wychowując go samotnie.
— Bardzo porządna rodzina — powiedziała wieczorem matka Ani, wracając od Zofii.
Sąsiadka, choć starsza od matki o piętnaście lat, gwałtownie się z nią zaprzyjaźniła, a Ania i Krzyś zaczęli się częściej widywać.
Rok po poznaniu Krzyś wyjechał na studia do Krakowa, a Ania została z rodzicami, nie zapominając o nim i regularnie odwiedzając Zofię Stanisławę.
Tuż po studiach Krzyś się ożenił, co było ciosem dla zakochanej w nim Ani. Do ostatniej chwili nie wierzyła, iż to prawdziwa miłość — była przekonana, iż małżeństwo to przecież raz na zawsze. Jej rodzice byli razem prawie dwadzieścia lat, babcia z dziadkiem aż do śmierci. choćby Zofia Stanisława opowiadała, iż z ojcem Krzysia byli małżeństwem aż do jego zaginięcia w afgańskiej misji.
— choćby nie przedstawił mi swojej żony — poskarżyła się Zofia, przychodząc do rodziców Ani. — Jakaś miejska dziewczyna, zbyt pewna siebie.
— To pojedź do nich, poznaj synową — poradziła matka Ani.
Zofia machnęła ręką:
— Po co? Skoro Krzyś nie zaprosił mnie na ślub, znaczy, iż tak ma być. Nie chcę jej znać. Nie pojadę.
Ani żal było Zofii, ale najbardziej bolało ją, iż Krzyś nigdy nie wróci do Zagórzyc. Jednak już po roku od ślubu wrócił, z garstką rzeczy.
— Syn Zofii wrócił — powiedziała matka, wracając z pracy.
Dziewczyna poderwała się, wypadła z domu, o mało nie przewracając matki.
W kilka sekund była u Zofii. Na ganku wpadła na Krzysia, który właśnie wyszedł zapalić.
— O, Aniuś! — zaśmiał się i mrugnął.
Dziewczyna zauważyła, jak się zmienił: dorosły, prawdziwy mężczyzna. Z brodą, z siwymi pasemkami w skroniach, choć miał ledwie dwadzieścia pięć lat.
— Cześć, Krzyś — powiedziała ciepło, walcząc z chęcią dotknięcia jego twarzy. — Wróciłeś?
Spojrzał na nią obojętnie i wzruszył ramionami:
— Nie wiem, zobaczymy. Rozwiodłem się. Musiałem wrócić do matki. Mieszkałem z teściami, a potem zaczęło się: to nie tak, tamto nie tak. Wyprowadziła mnie do ostateczności.
Ania patrzyła na niego, nie rozumiejąc, jak ta kobieta mogła go uznać za złego? Przecież on był cudowny: piękny, dobry, mądry! Pewnie coś było nie tak z tą miejską lalą — nie bez powodu Zofia nie chciała jej poznać.
— Może pójdziemy do kina? — zaproponowała.
— Nie, nie chce mi się. Matka narobiła mi roboty po uszy.
Ania się zasmuciła, ale się nie pokazała. Ważne, iż był blisko, oddychał tym samym powietrzem, pytał, co u niej. Może w końcu zrozumie, iż to ona jest tą jedyną?
Zofia nie cieszyła się z powrotu syna. Próbowała go zatrudnić w spółdzielni, jeździła do miasta, ale on odrzucał wszystkie oferty.
— Zmęczyłam się jego wiecznym niezadowoleniem — zwierzyła się Ani. — Teraz wiem, dlaczego się rozwód wziął. Problem nie w niej, ale w moim synu.
— Nieprawda! — oburzyła się Ania. — Krzyś jest dobry, ty go nie rozumiesz!
Zofia tylko się uśmiechnęła:
— No tak, przecież ja własnego syna nie znam! Tak samo egoistyczny jak ojciec!
Zamilkła, spuszczając wzrok. Ania chciała coś dodać, ale się powstrzymała — sąsiadka wyglądała zbyt smutno.
Nie znalazłszy pracy, Krzyś wyjechał z Zagórzyc po kilku miesiącach, choćby się nie żegnając. Ania znów płakała, wspominając go jako najlepszego człowieka w jej życiu.
A potem nieszczęście: rodzice Ani zginęli w wypadku. Miała ledwie osiemnaście lat, chciała iść na studia, ale nie zdążyła. Gdyby nie pomoc Zofii, pewnie by się załamała.
Krzyś na pogrzeb przyjechał nie sam. Z jasnowłosą, szczupłą dziewczyną, która patrzyła na niego z miłością. Serce Ani ścisnęło się z bólu.
O nowym małżeństwie Krzysia dowiedziała się dwa tygodnie później. Zofia wspomniała o tym mimochodem — dla Ani to był grom z jasnego nieba. Kochała go dalej, ale nadziei już nie było.
Po śmierci rodziców Ania została w Zagórzycach, pracując jako drobiarka. Nie poszła na studia, powoli wychodząc z depresji, ucząc się żyć bez rodziców i bez Krzysia.
A tuż przed świętami Zofia powiedziała, iż Krzyś przyjedzie.
— Z żoną? — spytała Ania, niemal pewna odpowiedzi.
— Nie, sam — uśmiechnęła się sąsiadka. — Czy przyjechałby tu, gdyby wszystko układało się dobrze?
Serce Ani zabiło radośnie. Wreszcie! Powie mu wszystko, co czuje.
— Na darmo go tak wypatrujesz — ostrzegła Zofia.
Ania, już z nową sukienką z miasta, oniemiała.
— Dlaczego? Zofiu, ja go bardzo lubię…
— Zbyt — odparła. — On na to nie zasługuje.
Ton Zofii przejął Anię zimnem. Tyle w nim było goryczy, iż nie śmiała pytać dalej.
KupAnia spojrzała w okno, gdzie mała Ola bawiła się z Włodkiem, i zrozumiała, iż prawdziwe szczęście przyszło do niej dopiero teraz, gdy przestała czekać na kogoś, kto nigdy nie był wart jej oczekiwań.