— Przynajmniej komuś byłaś potrzebna.
— Nie potrzebujesz mojego syna, on złamie ci życie.
— To nieprawda, Zofio Tadeuszówno! Dlaczego tak o Szymonie mówisz? Przecież to twój jedyny dziecko!
— Właśnie dlatego cię ostrzegam. Zbyt dobrze znam swojego syna, by wątpić w swoje słowa.
Zofia Tadeuszówna powoli wyszła z kuchni, a Elżbieta pozostała przy stole w swojej nowej wieczorowej sukience. Założyła ją specjalnie, przyszła do sąsiadki, by pochwalić się zakupem, w którym zamierzała oczarować Szymona.
Od lat była zakochana w synu sąsiadki. Uczucie zrodziło się w niej, gdy była jeszcze małą, naiwną dziewczynką, ale — jak się okazało — zdolną do głębokiego przywiązania.
Szymon był od Elżbiety starszy o siedem lat. On miał siedemnaście, a ona dziesięć, gdy się pierwszy raz spotkali. Elżbieta z rodzicami przeprowadziła się do Wiśniewa z sąsiedniej wioski, gdzie ojciec stracił pracę, a Zofia Tadeuszówna od lat mieszkała tam sama, wychowując syna.
— Bardzo porządna rodzina — powiedziała wieczorem matka Elżbiety, wracając od Zofii.
Mimo iż sąsiadka była od matki Elżbiety starsza o piętnaście lat, między kobietami zawiązała się przyjaźń, a Elżbieta i Szymon zaczęli się częściej widywać.
Rok po poznaniu Szymon wyjechał na studia do Poznania, a Elżbieta została z rodzicami, nie zapominając o nim i regularnie odwiedzając Zofię.
Zaraz po studiach Szymon się ożenił, co było ciosem dla zakochanej w nim Elżbiety. Do końca nie chciała uwierzyć, iż Szymon znalazł prawdziwą miłość. Była przekonana, iż małżeństwo to raz na zawsze. Jej rodzice byli razem prawie dwadzieścia lat, dziadkowie też żyli razem aż do śmierci, choćby Zofia opowiadała, iż z ojcem Szymona była w związku aż do jego tajemniczego zniknięcia w strefie działań wojennych.
— choćby nie przedstawił mi swojej żony — poskarżyła się Zofia, przychodząc do rodziców Elżbiety. — Jakaś miejska dziewczyna, zadziera nosa.
— To pojedź do nich sama — poradziła jej matka Elżbiety. — Poznaj synową, zobacz, jak syn żyje.
Zofia tylko machnęła ręką:
— Po co? jeżeli Szymek nie zaprosił mnie na ślub, to znaczy, iż tak miało być. Nie muszę znać jego żony. Nie pojadę.
Elżbieta współczuła Zofii, ale najbardziej bolało ją, iż Szymon nigdy nie wróci do Wiśniewa. Jednak nieco ponad rok po ślubie syna Zofii, Szymon wrócił do wsi z garstką swoich rzeczy.
— Syn Zofii wrócił — powiedziała Elżbiecie matka, wracając z pracy.
Dziewczyna zerwała się z miejsca, rzuciła się do wyjścia, omal nie przewracając matki.
W kilka sekund dobiegła do domu Zofii, a na ganku wpadła na Szymona, który właśnie wyszedł zapalić.
— Oj, Elka-biedolka! — zaśmiał się i mrugnął do niej.
Elżbieta zauważyła, jak bardzo się zmienił: dojrzały, prawdziwy mężczyzna. Zapuścił brodę, na skroniach pojawiły się siwe włosy, choć Szymon ledwie skończył dwadzieścia pięć lat.
— Cześć, Szymon — powiedziała czule, walcząc z pragnieniem dotknięcia jego twarzy. — Wróciłeś?
Obojętnie na nią spojrzał i wzruszył ramionami:
— Nie wiem, zobaczymy. Rozwiodłem się, musiałem wrócić do matki. Mieszkałem u żony z jej rodzicami, a potem zaczęło się: „to nie tak, tamto nie tak”. Doprowadziła mnie do szału.
Elżbieta patrzyła na niego, nie mrugając, myśląc, jak ta kobieta w ogóle mogła uznać Szymona za złego? Przecież on jest taki wspaniały! Piękny, dobry, mądry! Pewnie coś było nie tak z tą miejską lalką, nie bez powodu Zofia nie chciała jej poznać.
— Może pójdziemy do kina? — zaproponowała, ale Szymon przecząco pokręcił głową.
— Nie, nie chcę. Mam mnóstwo roboty, matka mnie zaprzągła po uszy.
Elżbieta się zasmuciła, ale tego nie pokazała. Dla niej ważne było, iż Szymon był blisko: oddychał tym samym powietrzem, rozmawiał z nią, pytał, jak się czuje. Może w końcu zrozumiałby, iż to właśnie ona jest tą jedyną?
Zofia nie cieszyła się z powrotu syna. Próbowała go zatrudnić w gospodarstwie, jeździła do miasta, by znaleźć mu pracę, ale nic mu nie pasowało.
— Zmęczyłam się jego wiecznym narzekaniem — zwierzyła się kiedyś Elżbiecie. — Teraz rozumiem, dlaczego się rozwiódł. Problem nie był w niej, tylko w moim synu.
— To nieprawda! — oburzyła się Elżbieta, broniąc Szymona. — Szymon jest dobry, po prostu go nie rozumiesz!
Zofia tylko się uśmiechnęła:
— Oczywiście, ja nie znam własnego syna! Tak samo samolubny jak ojciec!
Powiedziała to i zamilkła, spuszczając wzrok. Elżbieta chciała coś odpowiedzieć, ale się powstrzymała — Zofia wyglądała zbyt smutno.
Nie znalazłszy pracy, Szymon wyjechał z Wiśniewa po kilku miesiącach, choćby nie żegnając się z Elżbietą. Znów cierpiała, płakała i wspominała go jak najlepszego człowieka w swoim życiu.
A potem stało się nieszczęście: rodzice Elżbiety zginęli w wypadku. Miała ledwie osiemnaście lat, chciała iść na studia, ale nie zdążyła. Gdyby nie pomoc Zofii, pewnie nie poradziłaby sobie z rozpaczą i poczuciem bezradności.
Szymon przyjechał na pogrzeb nie sam. Towarzyszyła mu szczupła blondynka, patrząca na niego z uwielbieniem. Elżbieta, walcząc z bólem, zrozumiała, iż ukochany znów nie jest sam.
O kolejnym małżeństwie Szymona dowiedziała się dwa tygodnie później. Zofia tylko mimochodem o tym wspomniała, ale dla Elżbiety to był prawdziwy grom z jasnego nieba. przez cały czas go kochała, ale nie miała już nadziei.
Po śmierci rodziców Elżbieta została w Wiśniewie, pracując w gospodarstwie jako drobiarka. Nie poszła na studia, powoli wychodząc z depresji, ucząc się życia bez rodziców i bez Szymona.
A potem, tuż przed Nowym Rokiem, Zofia powiedziała Elżbiecie, iż Szymon ma przyjechać na święta.
— Przyjedzie z żoną? — zapytała, niemal pewna odpowiedzi.
— Nie,— Nie, przyjedzie sam — uśmiechnęła się Zofia, a serce Elżbiety zabiło mocniej, bo choć wiedziała, iż jej miłość do Szymona to tylko złudzenie, wciąż w głębi duszy liczyła na cud.