Krzyk pasierbicy rani bardziej niż nóż

polregion.pl 2 dni temu

— Ty jesteś dla mnie nikim! — krzyk pasierbicy zabolał bardziej niż nóż.

— Ty jesteś dla mnie nikim! — wrzasnęła Kinga, zatrzaskując drzwi z taką siłą, iż zatrzęsły się szyby w kredensie. W domu zapadła grobowa cisza. Justyna osunęła się na skraj krzesła, ściskając w dłoniach kubek, w którym herbata dawno wystygła.

— Mamo, co się stało? — zajrzała do kuchni młodsza Zosia.

Justyna tylko pokręciła głową. W oczach miała łzy.

— Znowu Kinga krzyczy?

— Wychowawczyni dzwoniła… — wyszeptała kobieta. — Ale to nic, nie ważne…

Zosia podeszła bliżej i objęła matkę za ramiona:

— Mamusiu, nie martw się. Wszystko się ułoży. — Mimo iż Zosia miała zaledwie trzynaście lat, w jej spojrzeniu od dawna było coś dojrzałego. Czasem wydawało się, iż jest starsza od swojej piętnastoletniej przyrodniej siostry.

Pół godziny później z pracy wrócił Marek. W domu rozniosła się woń kolacji. Wszyscy, oprócz Kingi, zasiedli do stołu.

— A gdzie ona? — zapytał, spoglądając na puste krzesło.

— Jest obrażona — odparła Zosia, delikatnie mieszając zupę.

Marek spojrzał na żonę. Ta ze spuszczonym wzrokiem odwróciła oczy.

— Wychowawczyni dzwoniła. Kinga oblala wszystkie przedmioty. Próbowałam porozmawiać… — Justyna urwała, walcząc z łzami.

Marek wstał i skierował się do pokoju córki. Zapukał.

— Nie wchodź! — rozległo się z wnętrza.

— Jestem sam. Mogę?

Drzwi lekko się uchyliły, a Kinga, upewniwszy się, iż za nim nikogo nie ma, niechętnie wpuściła ojca.

— Co tu za bajzel? — rzucił, patrząc na porozrzucane ubrania i puste opakowanie po zupie chińskiej.

— Justyna znowu… — zaczęła dziewczyna, ale ojciec przerwał:

— Sam dzwoniłem do pani Agnieszki. Naprawdę masz problemy w szkole. Co się dzieje, Kinga?

Milczała. Pakowała zeszyty do plecaka.

— Nie musisz kochać Justyny, ale mogłabyś ją szanować. Ranisz ją każdego dnia.

— A ona mnie nie? Zabrałeś ją z Zosią do galerii, a ja zostałam sama!

— Zapomniałaś, iż ukarałem cię za ucieczkę w nocy do koleżanki?

— Oczywiście! Ja jestem zła, a Zosia święta!

— Przestań! — głos Marka stał się ostry. — Przesadzasz!

Wyszedł bez słowa. W kuchni Justyna siedziała, zaciskając dłonie. Słowa więzły jej w gardle. Spojrzała na męża, ale nie powiedziała nic. Dopiero po chwili wyszeptała:

— Nie wiem już, co robić. Kinga odpycha mnie, rywalizuje ze mną. Starałam się, naprawdę… ale nigdy nie stałam się dla niej nikim bliskim.

— Wiem, kochanie — Marek przytulił żonę. — Ale co możemy zrobić?

— Musimy się rozstać. Na jakiś czas — z trudem wyrzuciła z siebie Justyna.

— Co? — odskoczył. — Mówisz poważnie?

— Może jeżeli poczuje, iż jesteś tylko dla niej, coś w niej drgnie…

Kinga słyszała każde słowo, ukryta za drzwiami. W jej piersi rozpaliła się nadzieja. *Tata znów będzie tylko mój.*

Następnego ranka Marek oznajmił córce, iż przeprowadzają się do starego mieszkania. Zosia wybuchnęła płaczem. Wpadła do pokoju Kingi i krzyknęła:

— Nienawidzisz mojej mamy i zabierasz mi tatę! — i wybiegła, trzaskając drzwi.

Kinga nie spodziewała się, iż tak to się potoczy. Cieszyła się, dopóki nie zrozumiała, jak ciężko żyć bez Justyny. Nikt nie gotował. Nikt nie pomagał w lekcjach. Ojciec był w pracy, a ona musiała sama gotować makaron i prać skarpetki. Stał się surowy, wymagający, niecierpliwy. Nie taki jak Justyna, która cierpliwie tłumaczyła, choćby gdy Kinga krzyczała jej w twarz.

Zbliżały się urodziny. Kinga postanowiła upiec tort. Znalazła przepis, przygotowała ciasto… ale nie dopilnowała. Biszkopt się spalił. Gdy ojciec wrócił, zobaczył córkę płaczącą nad spalonym ciastem.

— Tato… wróćmy do domu — szepnęła, wtulając się w jego ramię. — Przepraszam. Kocham cię… i Justynę… i Zosię…

— Ja też cię kocham, córeczko. Ale powrót nie jest taki prosty. Zraniliśmy ich. Najpierw musimy zapytać, czy nas przyjmą.

Kinga milczała. Było jej wstyd. Bardzo wstyd.

— Musisz zrozumieć — powiedział Marek. — Justyna może nie jest twoją matką, ale zasługuje na szacunek. I musisz przeprosić.

Całą noc Kinga nie mogła zasnąć. Po raz pierwszy od dawna nie czuła złości. Tylko wstyd i ból. Rano sama poprosiła ojca, by zawiózł ją do Justyny i Zosi.

Przeprosiła. Szczerze. Ze łzami. Przed Justyną. Przed Zosią. A kilka dni później po raz pierwszy w życiu wyszeptała: *”Mamo… wybacz mi.”*

I nikt nie wiedział, która z nich w tym momencie płakała bardziej.

Idź do oryginalnego materiału