Jeden krok do rozwodu
Kasia starała przy oknie i patrzyła, jak Marek krąży po podwórku swoją nowiuteńką samochodem. Sąsiadka Barbara już po raz trzeci wyglądała z klatki – pewnie hałas silnika przeszkadzał jej w oglądaniu serialu. A Marek wciąż jeźdw kółko, jak chłopiec, który wreszcie dostał wymarzoną zabawkę.
— Tato, mogę się przejechać? — zapytała czternastoletnia Ola, zaglądając przez ramię mamy.
— Zapytaj go sama — odparła Kasia sucho, odchodząc od okna.
Ola zmarszczyła brwi.
— Mama, no co z tobą znowu? Przecież kupił samochód dla rodziny!
— Dla rodziny… — Kasia uśmiechnęła się wbrew sobie. — Wiesz, ile ta „piękność” kosztowała? A na remont letniskowego domku brakuje, na twój wyjazd na kolonie też ledwo zbieramy grosz do grosza.
— Ale samochód jest nam potrzebny! — Ola usiadła na kanapie, podciągając nogi pod siebie. — Pamiętasz, jak jeździłyśmy do babci autobusami? Trzy przesiadki, duszno…
Kasia oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Tak, pamiętała. Ale pamiętała też, jak przez pół roku kłócili się z Markiem o ten zakup. Ona proponowała coś skromniejszego, używane. On upierał się: „Albo porządny wóz, albo żaden”. I efekt – pięcioletni kredyt, przez który teraz każdego złotówki muszą pilnować.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się, rozległy się radosne kroki.
— Moje dziewczyny! — Marek wpadł do pokoju, promieniejąc. — Olu, może przejażdżka? I ty, Kasiu?
— Nie jestem twoją „Kasiu” — odcięła się żona.
Marek się zatrzymał, uśmiech zgasł.
— Znowu coś nie tak?
— Wszystko nie tak! — Kasia odwróciła się do niego. — Kupiłeś auto, choćby ze mną nie rozmawiając! Wziąłeś kredyt, który będziemy spłacać do emerytury!
— Przecież dyskutowaliśmy…
— Dyskutowaliśmy o samochodzie, nie o tej blaszance za dwieście tysięcy złotych!
Ola wzdrygnęła się i cicho wymknęła z pokoju. Przywykła już do kłótni rodziców, ale wciąż miała nadzieję, iż tym razem jakoś się dogadają.
— Blaszanka? — Marek zaczerwienił się. — To japońska marka, solidna, bezpieczna! Dla mojej rodziny wybieram tylko najlepsze!
— A zapytać rodziny nie wypada? — Kasia opadła na fotel, czując narastające zmęczenie. — Marku, mieliśmy przecież ustalony budżet…
— Ustalaliśmy, ustalaliśmy! — Przeszedł się po pokoju, wymachując rękami. — I co? Na targ mamy jeździć na gapę, ziemniaki w reklamówkach ciągać? Zapomniałaś, jak potem bolał cię kręgosłup?
Kasia przypomniała sobie tamten dzień. Faktycznie przywieźli sporo warzyw z działki jej rodziców, a ona musiała taszczyć ciężkie torby od przystanku. Plecy bolały ją trzy dni. Ale teraz to wydawało się niczym wobec perspektywy spłacania długów.
— Wiesz co — wstała — pogadamy jutro. Jak się uspokoisz.
— Nie uspokoję się! — krzyknął Marek za nią. — Bo mam rację! A ty… ty zawsze nie wiadomo, czego chcesz!
Drzwi sypialni zatrzasnęły się. Marek został sam w salonie, wpatrując się w kluczyki do nowego samochodu trzymane w dłoni.
Rano Kasia wstała wcześnie, jak zwykle. Marek wciąż spał, rozwalony na kanapie – widocznie przenocował w salonie. Poszła do kuchni, nastawiła czajnik. Za oknem mżawiło, szare niebo wisiało nisko, jak jej nastrój.
— Mamo — Ola zajrzała do kuchni — mogę dziś nie iść do szkoły?
— Czemu?
— Boli mnie głowa.
Kasia przyjrzała się córce. Ola rzeczywiście wyglądała blado, pod oczami miała podkówki.
— Z powodu nas z tatą?
Dziewczynka skinęła głową, nie podnosząc wzroku.
— Olu — Kasia przytuliła ją — my tylko… dorośli czasem się spierają. To nie znaczy, iż cię nie kochamy.
— To się nie rozwiedziecie?
Pytanie padło tak prosto, po dziecięcemu, iż Kasi zabrakło tchu.
— Skąd ci to przyszło do głowy?
— U Karoliny rodzice się rozwiedli. Też się ciągle kłócili o pieniądze.
Kasia puściła córkę i odwróciła się do okna. Rozwód. Sama o tym myślała, szczególnie ostatnio. Gdy Marek podejmował decyzje bez uwzględnienia jej zdania. Gdy żyli jak obok siebie w jednym mieszkaniu.
— Mamo?
— Zbieraj się do szkoły. Głowa przejdzie.
Ola westchnęła i wyszła. A Kasia stała wciąż przy oknie, trzymając w rękach ostudzoną filiżankę herbaty.
— Dzień dobry — Marek stanął w drzwiach kuchni. Wyglądał na zmęczonego i przygnębionego.
— Dzień — odparła krótko.
— Słuchaj, może porozmawiamy jak ludzie? — Usiadł przy stole, pocierając twarz dłońmi. — Wiem, iż wczoraj przesadziłem…
— Nie przesadziłeś, tylko kupiłeś samochód bez mojej zgody.
— Kasiu, ale przecież potrzebujemy auta! No i ja zarabiam…
— A ja niby tu siedzę bezczynnie? — Kasia odwróciła się gwałtownie. — Moja pensja się nie liczy?
— Liczy się, oczywiście… Tylko…
— Tylko myślisz, iż skoro więcej zarabiasz, to możesz sam decydować o wspólnych pieniądzach.
Marek milczał. Jego cisza mówiła więcej niż słowa.
— Rozumiem — Kasia postawiła filiżankę w zlewie. — Więc kredyt spłacisz sam.
— Jak to – sam? Przecież jesteśmy rodziną!
— Rodzina to ludzie, którzy się ze sobą liczą. A u nas? Ty decydujesz, ty kupujesz, a ja mam sprzątać.
Marek wstał, podszedł do niej.
— Kasiu, co się z nami stało? Jesteśmy razem dwadzieścia lat…
— Właśnie! Dwadzieścia lat! I przez te dwadzieścia lat nie nauczyłeś się mnie słuchać!
Wyszła z kuchni, zostawiając męża sam na sam z myślami.
W pracy Kasia nie mogła się skupić. Koleżanka z biura, Beata, zauważyła jej roztargnienie.
— Co się stało? Wyglądasz, jakbyś tydzień nie spała.
— Tak… sprawy rodzinne.
— Marek znów coś odwalił? — Beata znała Kasię od lat, razem pracowały w księgowości.
— Kupił auto. Drogie. Na kredyt.
— Aaaa — przeciągnęła Beata. — Rozumiem. Mój też lubił takie „niespodzianki”. Pamiętasz, gdy wrócił z telewizorem za pięć tysięcy? „Dla naszego do— Wychodzi na to, iż w końcu nauczyliśmy się słuchać siebie nawzajem.