Rodzina się zjawiła i została
Helena Kowalska właśnie wyjmowała jabłecznik z piekarnika, gdy w drzwi zadzwoniono. Spojrzała na zegarek wpół do dziesiątej rano. Za wcześnie na gości.
Idę, idę! zawołała, wycierając ręce w fartuch i kierując się do drzwi.
Na progu stała Weronika z mężem Stanisławem, obwieszeni torbami i walizkami. Kuzynka wyglądała na zmęczoną i zmiętą, a jej mąż marszczył brwi z niezadowoleniem.
Helu, kochana! zaszlochała Weronika, rzucając się w objęcia. Jesteśmy u ciebie! Nie odmówisz rodzinie, prawda?
Wera? Helena zmieszała się na widok gości. Co się stało? Skąd przyjeżdżacie?
Z Katowic burknął Stanisław, wciągając do przedpokoju ogromną walizę. Długo jechaliśmy, przeklęte korki.
Wchodźcie, wchodźcie zakrzątnęła się Helena. Rozbierzcie się. Tylko nie rozumiem Nie daliście znać.
Weronika zdjęła kurtkę i powiesiła na wieszaku.
Helu, widzisz, mamy taką sytuację. Staś stracił pracę, pieniędzy brak. A do tego musieliśmy sprzedać mieszkanie.
Jak to sprzedać? Helena aż się zachwiała.
No, długi były, kredyty machnął ręką Stanisław. Więc postanowiliśmy przyjechać do ciebie. Mieszkasz sama w trzy pokojach, miejsca starczy dla wszystkich.
Helena stała i mrugała, nie wierząc własnym uszom. Tymczasem Weronika już weszła do kuchni i wciągnęła nosem aromat.
Ojej, jak pachnie! Placek, tak? A my głodni jak wilki. Całą drogę nic nie jedliśmy, oszczędzaliśmy.
Siadajcie do stołu niepewnie zaproponowała gospodyni. Zaraz zrobię herbatę.
Stanisław rzucił się na krzesło i rozejrzał się po kuchni.
Nieźle tu masz, Helenka. Remont świeży, meble porządne. Widać, iż samej żyje się wygodnie.
W jego głosie zabrzmiała nuta pretensji, która ukłuła Helenę. Od śmierci męża żyła sama już osiem lat, przyzwyczaiła się do ciszy i porządku. Pracowała w bibliotece, zarabiała niewiele, ale starczało na wszystko.
A gdzie wasze rzeczy? spytała, nalewając herbatę.
No tam, w przedpokoju Weronika wskazała na walizki. Stasiu, zanieś wszystko do pokoju.
Do jakiego pokoju? ostrożnie spytała Helena.
No jak to do jakiego? Do wolnego. Masz trzy.
Wera, zaczekaj. Najpierw porozmawiajmy. Nie rozumiem, na jak długo przyjechaliście?
Weronika i Stanisław wymienili spojrzenia.
No, dopóki sprawy się nie poprawią wymijająco odpowiedziała kuzynka. Praca się znajdzie, jakoś się ustawimy.
A to kiedy mniej więcej będzie?
A kto to wie? Stanisław odkroił sobie sporą porcję placka. Może miesiąc, może pół roku. Zależy.
Helena poczuła, jak ściska ją w środku. Rozumiała, iż odmówić rodzinie w potrzebie byłoby nietaktem, ale myśl, iż w jej spokojnym życiu pojawią się współlokatorzy, napawała ją grozą.
Helu, nie wyrzucisz nas na bruk? Weronika złapała ją za rękę. Jesteśmy rodziną. A rodzina sobie pomaga.
Oczywiście, iż nie wyrzucę westchnęła Helena. Tylko to takie nagłe.
Do wieczora goście zdążyli się już zadomowić. Stanisław rozłożył się na kanapie z pilotem i przeskakiwał kanały, głośno komentując to, co działo się na ekranie. Weronika krzątała się po kuchni, myjąc naczynia i przestawiając słoiki z przyprawami.
Helu, ale tu dziwny masz porządek zauważyła, wycierając talerz. Sól koło herbaty stoi, cukier w kącie. Już ja to poukładałam, jak trzeba.
Helena z przerażeniem patrzyła na te zmiany. Każda rzecz w jej domu miała swoje miejsce, wszystko było przemyślane. Teraz choćby nie mogła znaleźć ulubionej kawy.
Wera, po co to wszystko przestawiałaś? Mnie było wygodnie.
Ależ skąd, tak było źle! Ja się na tym znam, mam wprawne oko.
Hej, kobiety! krzyknął z salonu Stanisław. A jeść kiedy będziemy? Już mi się burczy w brzuchu.
Zaraz, zaraz zakręciła się Weronika. Helu, a co tam masz na kolację?
Helena otworzyła lodówkę. Był tam kawałek wędliny, trochę sera i dwa jajka jej skromny posiłek na kilka dni.
kilka przyznała niepewnie.
Ojej, ależ to nic! zawołała Weronika. Dla trzech osób to za mało. Stasiu, bierz pieniądze, idziemy do sklepu.
Jakie pieniądze? burknął. Ledwo nam starczyło na powrotny bilet.
Wszyscy spojrzeli na Helenę. Zrozumiała aluzję i sięgnęła po portmonetkę.
Weźcie, ile trzeba powiedziała, podając kilka banknotów.
Ojej, dzięki, złotko! ucieszyła się Weronika. Jesteś prawdziwą rodziną! Oddamy wszystko, jak tylko się pozbieramy.
W sklepie Weronika narobiła zakupów na cały tydzień. Drogą wędlinę, łososia, tort, cukierki. Helena w milczeniu płaciła, zdając sobie sprawę, iż wydała połowę pensji.
No to teraz sobie pożyjemy! z zadowoleniem zacierał ręce Stanisław, przeglądając zakupy. A to nie to, co sucha kiełbasa.
Wieczorem, gdy goście w końcu poszli spać do jej dawnego gabinetu, Helena siedziała w kuchni i próbowała ogarnąć sytuację. Zwykle kładła się o dziesiątej, a teraz było już pół do dwunastej. Stanisław do późna oglądał telewizję na cały regulator, Weronika brzdąkała naczyniami i paplała bez przerwy.
Helu, a czemu nie śpisz? Weronika wyszła z pokoju w szlafroku. Chodź, napijemy się herbaty, pogadamy.
Wera, już późno. Jutro do pracy.
Oj, daj spokój! Twoja biblioteka nie ucieknie. Opowiedz lepiej, jak tu sama żyjesz? Nie nudno?
Przyzwyczaiłam się.
A facetów żadnych? Zostałaś wdową na zawsze?
Helena skrzywiła się. Nie lubiła rozmów o życiu osobistym, choćby z przyjaciółkami.
Nikogo nie ma.
Szkoda. Kobieta powinna mieć męskie ramię