**Cena szczęścia**
Krzysztof leżał na kanapie, przymknąwszy oczy, wsłuchując się w odgłosy domu i ulicy. Przez szczelne okna dobiegały stłumione klaksony, syreny policyjne lub karetki. W sąsiednim mieszkaniu ktoś się kłócił, gdzieś dzwonił telefon, trzasnęły drzwi…
Kiedyś uwielbiał tak leżeć i zgadywać, w którym mieszkaniu oglądają telewizję, w którym wybucha awantura, na którym piętrze zatrzyma się winda…
— Znowu śnisz na jawie? A lekcje odrobiłeś?..
Krzysztof mógł przysiąc, iż to nie złudzenie — usłyszał głos matki, odległy, ale wyraźny. Wzdrygnął się i otworzył oczy. Pokój był pusty, drzwi do przedpokoju otwarte. Gdyby teraz, z ciemności, wyszła mama, nie zdziwiłby się — ucieszył. Ale mama już nigdy nie wejdzie do tego pokoju. Zmarła tydzień temu. A jej głos? To tylko ból fantomowy.
Krzysztof usiadł i opuścił stopy na podłogę, czując pod stopami miękkie runo dywanu. *„Oszaleję, jeżeli tu zostanę. Trzeba było wziąć bilet powrotny następnego dnia po pogrzebie, najdalej drugiego”*, pomyślał. Oparł łokcie na kolanach, objął głowę dłońmi i zaczął się kołysać.
Nagły dźwięk telefonu poderwał go. Łokieć ześlizgnął się z kolana, a głowa opadła. Krzysztof wstał i sięgnął po telefon, choćby nie patrząc na ekran. Wzrok zatrzymał się na kartce na stole: *„Synku, mój jedyny…”*
— Krzysztof, to ciocia Marysia. Jak się trzymasz? Pewnie ciężko tam samemu? Może jednak do mnie przyjedziesz?
— Nie, wszystko w porządku. — Odłożył telefon, złożył kartkę i schował ją do szuflady.
Nie mógł już dłużej być sam. choćby głosy mu się pojawiały. Znów wziął telefon, przewinął listę kontaktów. *„Mariusz, stary kumpel z uczelni. Właśnie takiego kogoś teraz potrzebuję!”*
— Mariusz, cześć! — powiedział Krzysztof, gdy usłyszał głos przyjaciela.
— Cześć! Coś mi nie…
— Nie poznajesz? gwałtownie zapominasz starego kumpla. Nie spodziewałem się po tobie.
— Czekaj. Krzysztof?! Ty tu jesteś?! — Mariusz wykrzyknął z radością.
— Jestem, a widzę, iż nie byłem oczekiwany i zapomniany — odparł Krzysztof z udawanym urazem.
— Głupoty gadasz, stary. Nie spodziewałem się — to prawda. Gdzie teraz jesteś?
— W domu — Krzysztof poważnie.
Po zmianie tonu Mariusz od razu zrozumiał, iż coś się stało.
— Mama…?
— Nie żyje. Tydzień temu pochowałem. Dziś dziewiąty dzień.
— Współczuję. Widziałem ją pół roku temu. Wyglądała źle, schudła. choćby nie poznałem jej od razu. Jak długo jeszcze zostajesz?
— Trzy dni.
— Mogę do ciebie przyjechać? Albo lepiej — przyjdź do nas. Pewnie oszalejesz tam sam.
— Do was? — powtórzył Krzysztof.
— No tak, ożeniłem się. Z Aliną. Wyobrażasz sobie? Stoi obok, pozdrawia i też cię zaprasza. Chodź teraz, zdążysz na obiad. Tylko adres mam nowy. Wzięliśmy mieszkanie z Aliną na kredyt.
— Mów adres — Krzysztof odpalił poważny ton.
*„No proszę, ożenił się. Alina od pierwszego roku wariowała za Mariuszem, a on to z Ewą, to z Kasią się kręcił, aż mu oczy otworzyłem…”* gwałtownie spakował się i zamówił taksówkę.
W drodze poprosił kierowcę, by zatrzymał się przed sklepem. Kupił sobie i Mariuszowi koniak, wino dla Aliny, pudełko czekoladek i wędliny na zakąskę.
Nie czekał na windę, poszedł schodami na szóste piętro. Od dwóch dni nie wychodził z domu. Przyjemnie było się rozruszać. Mijając drzwi na trzecim piętrze, nagle usłyszał ciche zawodzenie — może dziecka, może szczeniaka. Zatrzymał się.
— Hej, kto tam? — zapytał, przyciskając ucho do drzwi.
Zawodzenie ustało. Krzysztof postał chwilę i już miał iść dalej, gdy zza drzwi znów dobiegł monotonny dźwięk.
— Kto tam płacze? — spytał.
— Nie płaczę, tylko śpiewam — odparł dziecięcy głosik.
— A czemu pod drzwiami śpiewasz?
— Czekam na mamę.
— A gdzie ona jest? Jesteś sam? — dopytywał Krzysztof.
— Mama pojechała do babci do szpitala, a mnie zamknęła. Choruję.
— Jak to zamknęła? Ile masz lat?
— Pięć. A ty kto?
— Ja Krzysztof. Szedłem sobie i usłyszałem twoje śpiewanie.
— A ja Tymek. Chcesz, powiem ci wierszyk o Mikołaju?
— No dawaj — zgodził się Krzysztof.
Słuchał i uśmiechał się. Też taki znał w dzieciństwie, tylko zapomniał.
— Za wierszyk należy się prezent. Tylko jak ci go dam? Jesteś zamknięty. Zaraz wpadnę do znajomych na chwilę i wrócę. Dobrze?
— Jaki prezent? Ty jesteś Mikołajem?
— Nie. Czekaj — rzucił Krzysztof i poszedł dalej.
Drzwi otworzył Mariusz i od razu wciągnął go w uścisk.
— No witaj, stary! Ile to lat cię nie było.
— Daj człowiekowi się rozebrać — dobiegł kobiecy głos.
Krzysztof odsunął się i zobaczył w drzwiach Alinę. Zmieniła się, wypiękniała.
— Wchodź, jeszcze nie wszystko ogarnęliśmy po przeprowadzce — w głosie Mariusza wyraźna była duma. *„Patrz, zazdrość”*, jakby mówił.
Krzysztof rozejrzał się i gwizdnął.
— O rany! Nie skromniej. Nieźle wam tu.
— W długi weszliśmy, ale swoje. Planujemy potomka — Mariusz aż lśnił z dumy.
— Siadajcie od razu do stołu — zadecydowała Alina.
Pili, przekąszali, dzielili się nowinami.
— A ty, żonaty? Dzieci masz? — spytała Alina.
I wtedy Krzysztof przypomniał sobie o chłopcu.
— Słuchajcie, czy będę wam wydawał się wredny, jeżeli poproszę o cukierki i mandarynki? Tam na trzecim piętrze mieszka chłopiec, powiedział mi wierszyk. Obiecałem muKrzysztof wrócił do Aliny i Tymka, oświadczył się z pierścionkiem w dłoni, a gdy chłopiec podskoczył z euforii i krzyknął „Tato!”, zrozumiał, iż szczęście nie ma ceny.