Koszt radości

twojacena.pl 12 godzin temu

Cena szczęścia

Dawid leżał na kanapie, przymknął oczy i wsłuchiwał się w odgłosy dobiegające z mieszkania i zza okna. Przez nowoczesne okna docierały stłumione sygnały klaksonów, syreny policyjne albo karetki. W sąsiednim mieszkaniu ktoś się kłócił, gdzieś dzwonił telefon, trzasnęły drzwi…

Kiedyś uwielbiał tak leżeć i zgadywać, w którym mieszkaniu oglądają telewizję, a w którym toczy się awantura, na którym piętrze zatrzyma się winda…

— Znowu marzysz? A lekcje odrobiłeś?…

Dawid mógł przysiąc, iż to nie złudzenie—usłyszał głos mamy, daleki, ale żywy. Wzdrygnął się i otworzył oczy. Pokój był pusty, drzwi do przedpokoju otwarte. Gdyby teraz wyszła stamtąd, z ciemności, mama, nie zdziwiłby się, tylko ucieszył. Ale mama już nigdy nie wejdzie do tego pokoju. Zmarła tydzień temu. A jej głos—to tylko fantomowy ból.

Dawid usiadł, opuścił stopy na podłogę, poczuł pod stopami miękkie runo dywanu. *„Zwariuję, jeżeli tu zostanę. Trzeba było wziąć bilet powrotny na dzień po pogrzebie, w ostateczności na drugi”*—pomyślał. Oparł łokcie na kolanach, objął głowę dłońmi i zaczął się kołysać.

Nagły dźwięk telefonu wyrwał go z zamyślenia. Łokieć ześlizgnął się z kolana, a głowa opadła w dół. Dawid wstał i sięgnął po telefon, choćby nie patrząc na wyświetlacz. Wzrok utkwił w kartce na stole: *„Synku, mój jedyny!..”*

— Dawid, to ciocia Beata. Jak się trzymasz? Pewnie ciężko tam samemu? Może jednak do nas przyjedziesz?

— Nie, wszystko w porządku. — Dawid odłożył telefon, złożył list i schował go do szuflady meblościanki.

Nie mógł już dłużej zostać sam. choćby głosy zaczęły mu się wydawać. Znów wziął telefon, otworzył listę kontaktów i przewinął. *„Kuba, stary kumpel ze studiów. Właśnie jego teraz potrzebuję!”*

— Kuba, cześć! — powiedział Dawid, gdy usłyszał głos przyjaciela.

— Hej! Coś mi nie…

— Nie poznajesz? gwałtownie zapomniałeś starego kumpla. Nie spodziewałem się po tobie.

— Czekaj. Dawid?! Ty co, przyjechałeś? — uradowany głos Kuby rozbrzmiał w słuchawce.

— Przyjechałem, a widzę, iż nie byłem oczekiwany i zapomniany — powiedział Dawid z pretensją.

— Ależ cię nie zapomniałem, gołowąsie. Nie spodziewałem się—to prawda. Gdzie teraz jesteś?

— W domu — Dawid spoważniał.

Po zmianie tonu głosu Michał od razu zrozumiał, iż coś się stało.

— Mama?

— Nie żyje. Pogrzeb miałem tydzień temu. Dziewięć dni minęło.

— Współczuję. Widziałem ją pół roku temu. Wyglądała źle, schudła. Na początku choćby jej nie poznałem. Jak długo jeszcze tu zostajesz?

— Trzy dni.

— Mam do ciebie przyjechać? Albo nie, lepiej chodź do nas. Pewnie już zwariowałeś tam sam.

— Do was? — Dawid powtórzył.

— No, przecież się ożeniłem. Z Olą. Wyobrażasz sobie? Stoi obok, pozdrawia i też cię zaprasza. Przyjdź teraz. Akurat zdążysz na obiad. Tylko teraz mam inny adres. Wzięliśmy z żoną mieszkanie na kredyt.

— Podaj adres — rzeczowo powiedział Dawid.

*„Niesamowite, ożenił się. Ola od pierwszego roku szalała za Kubą, a on to z Kasią, to z Martą się kręcił, aż mu oczy otworzyłem…”* Dawid gwałtownie się spakował i zamówił taksówkę.

Po drodze poprosił kierowcę, by zatrzymał się przed sklepem. Kupił dla siebie i Kuby koniak, dla Oli wino, pudełko czekoladek i wędliny na przekąskę.

Nie czekał na windę, wszedł po schodach na szóste piętro. Przez ostatnie dwa dni nie wychodził z domu. Przyjemnie było rozruszać nogi. Mijając drzwi na trzecim piętrze, nagle usłyszał ciche zawodzenie—albo dziecka, albo szczeniaka. Zatrzymał się.

— Hej, kto tam? — zapytał, przytulając ucho do drzwi.

Zawodzenie ucichło. Dawid postał chwilę i już miał iść dalej, gdy zza drzwi znów dobiegły przeciągłe, monotonne dźwięki.

— Kto tam płacze? — zapytał Dawid.

— Ja nie płaczę, tylko śpiewam — odpowiedział dziecięcy głosik.

— A czemu pod drzwiami śpiewasz?

— Czekam na mamę.

— A gdzie ona jest? Jesteś sam? — dopytywał Dawid.

— Mama pojechała do babci do szpitala, a mnie zamknęła. Jestem chory.

— Jak to zamknęła? A ile masz lat?

— Pięć. A ty kto?

— Ja Dawid. Szedłem obok i usłyszałem twoją piosenkę.

— A ja Tomek. Chcesz, powiem ci wierszyk o Mikołaju?

— No dawaj — zgodził się Dawid.

Dawid słuchał i uśmiechał się. Sam w dzieciństwie uczył się podobnego, tylko zapomniał.

— Za wierszyka należy się prezent. Tylko jak ci go dam? Jesteś zamknięty. Teraz na chwilę pójdę do przyjaciela i wrócę. Dobrze?

— Jaki prezent? Jesteś Mikołajem?

— Nie. Czekaj — powiedział Dawid i ruszył dalej.

Drzwi otworzył Kuba i od razu chwycił Dawida w objęcia.

— Witaj, stary! Ile to lat mnie nie było słychać.

— Daj człowiekowi się rozebrać — rozległ się kobiecy głos.

Dawid odsunął się i zobaczył w drzwiach pokoju Olę. Zmieniła się, wypiękniała.

— Wchodź, niedawno się wprowadziliśmy, jeszcze nie wszystko tu skończone — w głosie Kuby wyraźnie słychać było dumę. *Patrz, mówił tonem, zazdrość*.

Dawid rozejrzał się i gwizdnął.

— O rany! Nie udawaj skromnisia. Fajnie u was.

— Wpadliśmy w długi, więc codzienność—lepsza niż u rodziców. Planujemy dziedzica. — Kuba promieniał jak nalana lampa.

— Siadajcie od razu do stołu — zarządziła Ola.

Pili, przekąsali, dzielili się nowinkami.

— A ty, żonaty? Dzieci masz? — spytała Ola.

I wtedy Dawid przypomniał sobie o chłopcu.

— Słuchajcie, czy będę wam się wydawałDawid uśmiechnął się, patrząc na Tomka i Olę, i zrozumiał, iż właśnie znalazł rodzinę, o której choćby nie śmiał marzyć.

Idź do oryginalnego materiału