Koszt oszustwa: jak oszust stał się wodnikiem

newskey24.com 18 godzin temu

Drzwi do starego bloku z wielkiej płyty w jednej z dzielnic Łodzi otworzyły się niemal od razu — jakby domowniczka od dawna czekała na wizytę. Na progu stanęła drobna staruszka, około osiemdziesięciu lat, z bystrymi, przenikliwymi oczami.

— Dzień dobry — powiedział uprzejmie młody mężczyzna, lekko się uśmiechając.

— I tobie zdrowia, synku — skinęła głową staruszka. — Wchodź, nie stój na przeciągu. Z opieki społecznej czy skądś przybywasz?

— Nie, babciu. Jestem z firmy zajmującej się uzdatnianiem wody. Montujemy nowoczesne filtry. Dzięki nim woda z kranu staje się jak źródlana — czysta jak dawniej, gdy rzeki można było pić bez obaw.

— Ojej! — uniosła brwi staruszka. — Więc jesteś wodnikiem, co rzeki oczyszcza? Dobre zajęcie. Wchodź.

Mężczyzna dokładnie wytrząsnął buty o zniszczony dywanik i przekroczył próg.

— Mogę nie zdejmować? — zapytał, spoglądając na wytarty linoleum w przedpokoju.

— Oczywiście, nie martw się, moja córka i tak potem umyje. Młoda jest, a ja już stara szkapa. Nie mam siły na sprzątanie.

— Co wy gadacie, babciu! Jeszcze pełniacie życia! Różańce na policzkach! — odparł z wprawioną, fałszywą uprzejmością. — A gdzie kuchnia? Chcę pokazać „towar z górnej półki”.

— Oj, pochlebiasz, ale miło. Dziesięć lat już siebie w lustrze nie widziałam — córka poukręcała je tak wysoko, iż choćby czubka głowy nie dojrzaę. Chodź, pokażę ci twoje pole obfitości.

Kuchnia była malutka, ale schludna. Czajnik lśnił, na parapecie stały pelargonie i spodeczek z miętą. Staruszka usiadła, a mężczyzna zabrał się do roboty: odkręcał, zakręcał, lał wodę do słoików, demonstrował filtry i entuzjastycznie objaśniał różnicę między „brudną” a „przefiltrowaną” wodą.

— Kupię twój filtr — oznajmiła nagle staruszka. — Ale najpierw napijmy się herbaty. Sama nie lubię, smakuje jak woda. A w towarzystwie — słodka jak miód. Pięć minut, nic więcej.

Mężczyzna się zawahał, ale skinął głową. Staruszka sprawnie zagotowała przefiltrowaną wodę i zaparzyła herbatę — aromatyczną, korzenną, z nutą czegoś niezwykłego.

— Rodzina masz, synku? — spytała, nalewając do kubków.

— Nie, singlem jestem.

— I chwała Bogu. Za wcześnie ci jeszcze na dzieci. Herbata smakuje?

— Wybornie. Gdzie taką kupujecie? Sam bym się zaopatrzył.

— Dają mi ją wróżki na urodziny — odparła z uśmiechem.

Mężczyzna prychnął. Postanowił odpowiedzieć żartem:

— A wy to niby czemu drzwi otwieracie obcym? Czasy są takie, iż oszustów jak mrówków.

— A czego mam się bać, chłopcze? Ja swoje strachy już odchorowałam. W moim wieku to ja ludzi powinnam postraszyć, a nie się chować. Zwłaszcza takich jak ty.

W tej chwili mężczyzna poczuł nagłą lekkość w głowie. I… zaczął mówić:

— Komu ta woda potrzebna! Te filtry kupuję za pięć złotych, a sprzedaję za pięćdziesiąt. Czasem choćby tę wodę „ulepszam”, żeby efekt był lepszy. Więcej płacą. Tak to chodzę po emerytkach, nawijam makaron na uszy…

Sam nie wiedział, jak mu to wyleciało.

— No i dobrze — pokiwała głową staruszka. — Herbata, jak mówiłam, magiczna. Wróżki ją zbierają. Kto ją pije — nie może kłamać.

Mężczyzna zerwał się na równe nogi.

— Co za… co wy zrobiliście?!

— A nic specjalnego. Sam mówiłeś, iż jesteś wodnikiem. Więc teraz naprawdę nim będziesz. Nasz miejscowy wodnik zupełnie się zapracował — sam nie daje rady. Będziesz mu pomagał: wodę czyścić, ryby karmić, rzęsę zbierać. Odrobisz dziesięć lat — może wrócisz do ludzkiej postaci. A na razie — witaj w królestwie wody.

Nie zdążył choćby krzyknąć, gdy zaczął się zmieniać — najpierw w kroplę, potem w mgiełkę, wreszcie w srebrzystą strużkę, która z pluskiem wpadła do miednicy.

— No i dobrze — mruknęła staruszka, wylewając wodę do zlewu. — Zatrudnił się chłopak. Marzenia się spełniają. Tamten, co licznik prądu przychodził zmieniać — teraz błyskawice po niebie kieruje. Żywioł powietrza. A ty — wody. Poznacie się.

Postawiła kubki w zlewie, nucąc pod nosem. Potem spojrzała na swoje odbicie w przyciemnionym szkle kredensu.

— Dlaczego się nie odbijam, dlaczego się nie odbijam… — przedrzeźniła byłego „sprzedawcę”.

— A dlatego, iż starsza jestem od wszystkich luster w tym domu. Z trzysta lat już, nie mniej. Córka wie, dlatego powiesiła je wysoko — żeby nikogo nie straszyć. Nie każda prawda nadaje się na poranek. A ja — żyję. I porządek utrzymuję. Żywioły nie lubią bałaganu.

Podeszła do okna, spojrzała w niebo i znowu się uśmiechnęła:

— Sprawiedliwość musi być. Niechby i w czajniku zaparzona.

Idź do oryginalnego materiału