„Kogo ty do domu wprowadzasz, synu…?”
Halina Nowak cały dzień spędziła w kuchni. Przygotowała ulubione sałatki, nadziała gołąbki, upiekła kurczaka z chrupiącą skórką. Dziś był wyjątkowy dzień — jej syn Marek miał po raz pierwszy przyprowadzić narzeczoną.
Dom lśnił czystością, obrus był wyprasowany, a sernik stygł na parapecie. Halina kilkakrotnie poprawiała włosy, spoglądała w lustro i czekała z bijącym sercem — tak bardzo chciała się spodobać przyszłej synowej.
Rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Halina wyprostowała się: „To oni!” — pomyślała i już miała wyjść do przedpokoju, gdy nagle usłyszała stłumione głosy.
— Marek, ty na poważnie? To twoje mieszkanie?… To jakiś skansen — prychnęła z pogardą Weronika.
— Cicho, Wera… Mama usłyszy. Po co tak…
— Niech słyszy! Może wreszcie zrozumie, iż ten grat powinien dawno trafić na śmietnik! — ze złością kopnęła stary kredens w przedpokoju.
— Co sobie pozwalasz?! — Halina wyszła z pokoju, jej twarz zbladła, oczy błyszczały. — Jesteś w moim domu, nie na targowisku.
Zapadła ciężka cisza.
Weronika choćby nie przeprosiła. Przy kolacji kręciła nosem, ledwie tknęła jedzenie, cały czas sugerując, iż wystrój jest „komunistyczny”, a poza tym — nie zamieszkają tu, dopóki nie zrobią kapitalnego remontu.
Halinie zrobiło się fizycznie niedobrze. W milczeniu wstała, wyszła na balkon, przycisnęła dłoń do piersi. Po raz pierwszy od trzydziestu lat żałowała, iż wychowała syna sama. Mąż odszedł, gdy Marek nie miał choćby roku. Dźwigała wszystko sama — pracę, wychowanie, dom.
A teraz ten dom stał się obcej kobiecie kością w gardle.
Gdy Weronika oznajmiła, iż jest w ciąży, Halina milczała. Już rozumiała: ten związek nie przyniesie nic dobrego. Zbyt różne wartości. Ale dla dziecka, dla syna… Zaproponowała: „Mieszkajcie tu. Mieszkanie jest duże. Jeden pokój możecie odremontować pod siebie”.
— Jeden pokój to za mało! — warknęła Wera. — Chcemy sprzedać tę ruderę i kupić dwa mieszkania.
— Nie pozwolę roztrwonić tego, co moi rodzice budowali całe życie! — Halina nie wytrzymała.
Następnego dnia Marek przyszedł z dokumentami. Prosił o wydzielenie jego części. Halina, nie patrząc, podpisała.
— Sprzedaj. Rób, jak uważasz. Tylko wiedz: z tym domem tracisz nie ściany, ale część rodziny.
W tydzień później Haliny nie było. Cicho, nocą, we śnie. Marek znalazł jej zdjęcia na parapecie. Na jednym — trzymała go, niemowlę, przy babcinym fortepianie.
Stał w pustym pokoju, gdzie teraz rozbrzmiewało tylko echo.
A meble… Meble Wera już dawno sprzedała.
Po trzech latach Marek mieszkał w „swojej” kawalerce. Sam. Weronika z dzieckiem — osobno. A odrestaurowany stary stół z zielonym suknem stał w kącie. Obok — fotografia matki. I każdego wieczoru w myślach prosił ją o przebaczenie…