„Kogo ty wprowadzasz do naszego domu, synu…”
Jadwiga Nowak cały dzień spędziła w kuchni. Przygotowała ulubione sałatki, nadziewała gołąbki, upiekła kurczaka z chrupiącą skórką. Tego dnia miał być wyjątkowy — jej syn Wojtek po raz pierwszy przyprowadzał swoją narzeczoną.
Dom lśnił czystością, obrus był idealnie wyprasowany, a ciasto stygło na parapecie. Jadwiga kilkakrotnie poprawiała włosy, spoglądając w lustro, i czekała z bijącym sercem — tak bardzo chciała spodobać się przyszłej synowej.
Rozległ się dźwięk otworzonych drzwi. Jadwiga wyprostowała się: „To oni!” — pomyślała i już miała wyjść do przedpokoju, gdy nagle usłyszała stłumione głosy.
— Wojtek, ty na poważnie? To twoje mieszkanie? Wygląda jak muzeum! — prychnęła z pogardą Kinga.
— Cicho, Kinga… Mama usłyszy. Po co tak…
— Niech sobie słyszy! Może wreszcie zrozumie, iż ten grat powinien dawno trafić na śmietnik! — ze złością kopnęła starą komódkę w korytarzu.
— Co ty sobie pozwalasz?! — Jadwiga wyszła z pokoju, jej twarz zbladła, a oczy błyszczały. — Jesteś w moim domu, a nie na targowisku.
Zapadła przytłaczająca cisza.
Kinga choćby nie przeprosiła. Przy kolacji kręciła nosem, ledwo tknęła jedzenie, cały czas sugerując, iż wystrój jest „komunistyczny”, i iż na pewno nie zamieszkają tu bez remontu.
Jadwidze zrobiło się niedobrze. Cicho wstała, wyszła na balkon i przycisnęła dłoń do piersi. Po raz pierwszy przez trzydzieści lat żałowała, iż sama wychowała syna. Mąż odszedł, gdy Wojtek miał niecały rok. Wszystko dźwigała na własnych barkach — pracę, wychowanie, dom.
A teraz ten dom stał się problemem dla obcej kobiety.
Gdy Kinga oznajmiła, iż jest w ciąży, Jadwiga milczała. Już wiedziała: ten związek nie będzie dobry. Zbyt różne wartości. Ale dla dziecka, dla syna… Zaproponowała: „Zamieszkajcie tu. Mieszkanie jest duże. Jeden pokój możecie urządzić po swojemu”.
— Jeden pokój to za mało! — warknęła Kinga. — Chcemy sprzedać ten złom i kupić dwa mieszkania.
— Nie pozwolę roztrwonić tego, co moi rodzice budowali całe życie! — Jadwiga nie wytrzymała.
Następnego dnia Wojtek przyszedł z papierami. Prosił o swoją część. Jadwiga podpisała bez słowa.
— Sprzedawaj. Rób, jak uważasz. Tylko pamiętaj: z tym domem tracisz nie ściany, ale część rodziny.
Tydzień później Jadwigi już nie było. Odeszła cicho, we śnie. Wojtek znalazł jej zdjęcia na parapecie. Na jednym trzymała go, niemowlaka, przy babcinym fortepianie.
Stał w pustym pokoju, gdzie teraz słychać było tylko echo.
A meble… Kinga już je sprzedała.
Trzy lata później Wojtek mieszkał w swojej kawalerce. Sam. Kinga z dzieckiem — osobno. A odrestaurowany stary stół z zielonym suknem stał w kącie. Obok — zdjęcie mamo. I każdego wieczoru w myślach prosił ją o przebaczenie…