Dziennik, 15 maja 2023
Nie słyszałam szuru kół wózka po szpitalnym linoleum, ani szybkich kroków pielęgniarek. Moja głowa kołysała się lekko w rytm jazdy. Nie widziałam migających jarzeniowych świateł nad sobą, nie słyszałam krzyku Bartka: “Kinga! Kinga!” Nie widziałam, jak lekarz zastąpił mu drogę.
“Nie wolno panu tam iść. Proszę czekać.”
Bartek usiadł na połączonych krzesłach pod drzwiami intensywnej terapii, oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Nic z tego nie widziałam. Lecieliśmy w wartkim strumieniu światła, a ja pragnęłam tylko jednego – by ten lot się skończył i nastał spokój.
***
Grałam w krótkiej humorystycznej scence na studenckiej imprezie z okazji Dnia Kobiet. Wcieliłam się w studentkę, która przyszła na egzamin nieprzygotowana i próbowała się wykręcić. Sala śmiała się i biła brawo. Potem były tańce, i Bartek mnie zaprosił.
“Grałaś świetnie, jak prawdziwa aktorka” – powiedział szczerze, patrząc na mnie z zachwytem.
“Miałam grać dopiero za tydzień, ale Ola w ostatniej chwili się wystraszyła. Tak się denerwowałam, iż zapomniałam tekstu i improwizowałam. Drżałam ze strachu” – moje oczy wciąż błyszczały z emocji.
“Nic nie było widać. Grałaś pewnie i płynnie. Było zabawnie. Chyba wybrałaś zły zawód.”
Po tańcach odprowadził mnie do akademika i niezdarnie pocałował w policzek. Sam Bartek mieszkał jeszcze z rodzicami. Zaczęliśmy się spotykać, a miesiąc później wynajęliśmy maleńki pokój u starszej pani niedaleko uczelni. Bartek stoczył ciężką walkę z rodzicami, ale w końcu ustąpili i zgodzili się pomagać nam finansowo.
Sąsiadka za ścianą była niedosłysząca, ale dla pewności puszczaliśmy muzykę trochę głośniej. Tamten czas wspominałam jako najszczęśliwszy w życiu.
“Kocham cię” – szeptał rozgrzany Bartek, leżąc obok mnie i ciężko oddychając.
“Nie, ja cię kocham mocniej” – odpowiadałam, przytulając policzek do jego spoconej klatki.
“To niemożliwe! Ja jeszcze bardziej…”
Uwielbialiśmy tę grę. Potem marzyliśmy, iż za rok skończymy studia, znajdziemy pracę, kupimy duże mieszkanie i będziemy mieć dzieci – chłopca i dziewczynkę.
“Nie, najpierw dziewczynkę, potem chłopca” – poprawiałam.
“A potem jeszcze jednego chłopca” – dodawał Bartek, całując mnie.
Wydawało nam się, iż nikt nigdy nie kochał tak, jak my.
Koledzy z roku nam zazdrościli, a wykładowcy uśmiechali się pobłażliwie, wspominając własną młodość. Ileż takich par widzieli, sami byli tacy, a teraz starzeli się, wpajając lekkomysznym studentom podstawy stomatologii.
Po studiach przez dwa lata pracowaliśmy w miejskiej przychodni, aż w końcu przenieśliśmy się do prywatnej kliniki, którą prowadził znajomy ojca Bartka. Dwa lata później otworzył drugi gabinet i mianował Bartka jego kierownikiem.
Zarabialiśmy dobrze. Rodzice pomogli nam spłacić większość kredytu za mieszkanie. Jak planowaliśmy, urodziłam najpierw córeczkę, a trzy lata później, nie wychodząc z urlopu macierzyńskiego, synka.
Rodzice często zabierali wnuki na weekendy, dając nam szansę się wyspać i pobyć sam na sam. Szczęśliwa, zgrabna rodzina. Czego chcieć więcej?
Gdy syn podrósł, postanowiłam wrócić do pracy. Męczyło mnie siedzenie w domu, bałam się, iż zapomnę zawodu.
“Po co? Dobrze zarabiam. Zostań w domu, zajmuj się dziećmi” – nagle zaczął protestować Bartek. – “Może urodzimy jeszcze jednego syna? Damy radę. Rodzice uwielbiają wnuki, jeszcze im sił starczy.”
Ale tym razem nie mogłam zajść w ciążę. Myślałam, iż to moja wina, chodziłam po lekarzach, którzy nie znaleźli żadnych problemów.
“Nie martw się. Gdybyśmy w ogóle nie mieli dzieci, to bym rozumiał. Ale mamy już dwoje. I to jakie! Nie ma się o co zamartwiać” – przekonywał mnie Bartek.
Uspokoiłam się, ale znów zaczęłam nalegać na pracę.
“Nie gniewaj się, ale nie przyjmę cię do swojej kliniki” – powiedział niespodziewanie Bartek. – “Po pierwsze, to niedobrze, gdy mąż i żona pracują razem. Po drugie, przez siedem lat nie pracowałaś, straciłaś kwalifikacje. Żadna klinika cię nie przyjmie.”
I tak w naszej idealnej rodzinie zaczęły się kłótnie. Zajmowałam się dziećmi, domem. Ale gdy rodzice zabierali wnuki, czułam pustkę i nudę. Pewnego dnia napiłam się wina, by poprawić humor. Rzeczywiście, zrobiło się lżej. Zasnęłam na kanapie, nie doczekawszy się męża. Gdy obudziłam się rano, zrozumiałam, iż w ogóle nie wrócił. Bartek odebrał dopiero za trzecim razem.
“Nie było cię w nocy…” – zaczęłam.
“Byłem, ale ty byłaś pijana i choćby nie zauważyłaś” – w jego głosie wyczułam irytację i, jak mi się wydawało, obrzydzenie.
“Wypiłam jeden kieliszek. A co mam robić? Nie pozwalasz mi pracować, dzieci są u twoich rodziców…”
“Zadzwonię do nich, żeby przywieźli dzieci. Muszę iść” – przerwał mi i rozłączył się.
Rzuciłam telefon o ścianę, patrząc, jak rozpada się na kawałki.
Kiedy to się zaczęło? Przecież wszystko było idealne. Kiedy nasze życie pękło jak ten telefon? Chodziłam po mieszkaniu, przekładając rzeczy bez celu. Strasznie chciało mi się pić, ale nie mogłam. Zaraz przywiozą Olę i Jakuba. Nikt nie może mnie widzieć pijaną, zwłaszcza rodzice. Ale czas mijał, zrobiło się ciemno, telefon rozbity – nie mogłam zadzwonić. Znów się napiłam i zasnęłam w salonie.
Usłyszałam, jak Bartek wraca, i wyszłam do niego. Zaskoczył mnie jego wypoczęty wygląd. Przy nim wyglądałam jak zużyta szmata.
“Świetnie wyglądasz. Nie wyglądasz na kogoś, kto pracował dwie doby albo spał w gabinecie. I koszula świeża. Nie pamiętam takiej” – powiedziałam, obserwując jego reakcję.
Zignorował mnie. Nagle, jakby ktoś mnie pchnął, spytałam:
“Zdradzasz mnie? Dlaczego od razu nie domyśliłam się? Dlatego nie pozwalałeś mi pracować? Żebym nic nie widziała, nie wiedziała?”
“Nie mów głupot. Znowu się upiłaśA wtedy spojrzałam na jego oczy, te same, które kiedyś patrzyły na mnie z miłością, i zrozumiałam, iż nasza historia skończyła się już dawno temu, a teraz przyszła pora, by zamknąć ją na dobre.