Mroźne powietrze kłuło twarz jak igły, ale Stanisław nie czuł zimna. Wewnątrz niego wszystko zamarzło – serce stało się lodową kulą, chłodniejszą niż najsroższa zamieć. Stał pośrodku zaśnieżonego parku, otulony wieczornym półmrokiem, i gorączkowo wpatrywał się w przechodniów, próbując wypatrzeć tę jedną małą postać w jaskrawoczerwonym kombinezonie. Krzyś. Jego wnuk.
Dla Stanisława ten chłopiec był całym światem. Ściskając w dłoni telefon, przeklinał w myślach moment, w którym oderwał się na istotny służbowy rozmowę. Tylko jedna chwila nieuwagi – a teraz jego serce ściskał strach i poczucie winy. Karał się bezlitośnie, każdym nerwem, każdą komórką swojego silnego ciała.
W głowie powtarzał się tylko jeden refren strachu: „Stracę go”. Ostatni rok życia Stanisława stał się pasmem nieodwracalnych strat. Najpierw odeszła żona – cicho, niemal niezauważalnie, jakby zamarła pod ciężarem choroby. Potem nadeszła straszna wieść z Himalajów – tam zginęła jego córka wraz z mężem. Rodzice Krzysia.
To dziecko z poważnym spojrzeniem i wzruszającym uśmiechem było teraz jedynym, co łączyło Stanisława z przeszłością. Jedynym oparciem. Myśl o jego stracie wywoływała fizyczne uduszenie. Chwytał się Krzysia jak tonący brzytwy. Nie mógł sobie wyobrazić życia bez niego.
Panika narastała. Krzyknął, urywając głos:
– Krzyś! Krzysiu! Gdzie jesteś?!
Odpowiedziała mu tylko cisza i świst wiatru niosącego śnieżną krupy. Przechodnie rzucali na niego osądzające spojrzenia – dla nich był tylko nieuważnym dziadkiem, który zgubił dziecko. Nikt nie wiedział, ile boli kryje się za tym krzykiem.
Wtedy, gdy nadzieja prawie już wygasła, usłyszał cienki, przerażony głos – od strony rzeki. Stanisław zastygł. To był głos Krzysia. Krzyk, od którego krew ścina się w żyłach.
Bez wahania rzucił się w stronę brzegu. Wiedział, jak zdradliwa była ta rzeka. Lód wydawał się mocny, ale pod puszystym śniegiem czaiły się niebezpieczne przeręble. I tam, w czerniejącej wodzie, miotała się mała postać w czerwonym kombinezonie. Krzyś.
Serce Stanisława runęło w dół. Biegł, zapadając się w zaspy, potykając, łapiąc powietrze. Wydawało się, iż dystans jest nie do pokonania. Widział, jak wnuk walczy z lodowatą wodą, jak ubranie ciągnie go w dół. Rozumiał: nie zdąży. ale w tej samej chwili, gdy rozpacz już miała go pochłonąć, z cienia wyłoniła się ciemna postać. Kobieta.
Poruszała się błyskawicznie, niemal zwierzęco – rozciągnięta na lodzie, sunęła, aż dotarła do przerębla. Jednym silnym ruchem wyciągnęła Krzysia, a potem ciągnęła go ku brzegowi.
Stanisław podbiegł, wyrwał chłopca ze śniegu, przycisnął tak mocno, jak tylko umiał. Chłopiec płakał, drżał. Bez słowa Stanisław rzucił kobiecie rozkaz:
– Za mną. Do domu. Rozgrzać się.
Posłusznie poszła za nim.
W samochodzie, owinięty w dziadkową kurtkę, Krzyś stopniowo się uspokajał. Lekarz zbadał go i stwierdził, iż wszystko będzie dobrze. W domu Stanisław położył chłopca spać, a sam wolno wszedł do kuchni, gdzie czekała na niego kobieta w jego starym szlafroku. Wyglądała na krucha, wyczerpaną, z głębokim bólem w oczach.
– Jak się pani nazywa? – spytał, podając jej kubek z herbatą.
– Anna.
– Dziękuję. Pani uratowała mojego wnuka. Moje jedyne skarby. choćby pani nie wie, co to dla mnie znaczy.
Chciał wcisnąć jej pieniądze, ale cofnęła dłonie.
– Nie zrobiłam niczego niezwykłego. Po prostu byłam w pobliżu. Każdy by tak postąpił.
Stanisław widział, iż mówi prawdę. Nie było w niej chciwości ani chęci zysku – tylko zmęczenie i smutek.
– Może potrzebuje pani pracy? – zapytał łagodnie. – Mam restaurację. Jest miejsce do pomocy w kuchni. Niewielka pensja, ale stabilna. jeżeli się pani zgodzi – będę wdzięczny.
Anna podniosła oczy, pełne łez.
– Dziękuję… Tak, zgadzam się.
Kilka tygodni minęło szybko. Stanisław był pochłonięty opieką nad Krzysiem i pracą. Ale coraz częściej łapał się na tym, iż obserwuje Annę. Pracowała wytrwale, z niesamowitą starannością i intuicją. Czasami pomagała kucharzom radami, które płynęły swobodnie, jakby całe życie spędziła w kuchni.
Pewnego dnia nadszedł prawdziwy kryzys: istotny urzędnik zamówił bankiet z wyjątkowymi wymaganiami, a termin był niemal niemożliwy do spełnienia. Dla restauracji – szansa na awans. Dla Stanisława – ogromne ryzyko.
Właśnie wtedy po raz pierwszy zrozumiał, iż wiedza Anny wykracza daleko poza zmywanie naczyń. Przejęła kontrolę nad sytuacją, zorganizowała pracę, zaproponowała rozwiązania. Bankiet wypadł idealnie.
Wtedy Stanisław zrozumiał: przed nim nie stała zwykła pomocnica. Stał człowiek, któremu można zaufać. Ktoś, kto też szukał drugiej szansy – i znalazł ją w pracy, w rodzinie, którą niespodziewanie otrzymał.
Gdy ostatni goście wyszli, a kuchnia powoli pustoszała, Stanisław podszedł do Anny. Stała przy kuchence, jakby przyrośnięta do miejsca, niepewnie poprawiając coś w garnku. W jej oczach malowała się zaduma.
Nie powiedział ani słowa, tylko wziął ją za rękę. Dłoń była zimna, ale czuł w niej życie.
– Aniu… – jego głos był zachrypnięty ze wzruszenia. – Wyjdź za mnie. Kocham cię.
Anna spojrzała na niego. W jej twarzy zmieszały się światło i cierpienie. Łzy błyszczały na rzęsach, głos drżał:
– Staś… Ja też cię kocham. Bardzo. Ale nie mogę. Jestem byłą więźniarką. Mam piętno przeszłości. Nie chcę psuć ci życia, twojej reputacji. Jesteś znanym restauratorem, a ja… nie jestem ciebie warta. Zasługujesz na więcej.
W końcu, po wielu dniach wahania, Stanisław pojechał do poznańskiego notariusza. Wypisali dokumenty, a potem stanął przed nią z maStanisław wziął głęboki oddech, wyciągnął z kieszeni klucze do odnowionej restauracji „Krzyś” i powiedział: „To nie reputacja, ale miłość decyduje o naszym szczęściu, a ja wybieram ciebie”.





![Sprawdź jaką czekoladową przekąską jesteś? [QUIZ]](https://i.iplsc.com/-/000LTPW8YL2H9VMH-C461.jpg)








