Rodzinne nieporozumienia
Marta postanowiła zrobić wielkie porządki, podczas gdy jej córka Zosia gościła u dziadków w małym miasteczku pod Krakowem. Wypucowała okna do lustrzanego połysku, wyczyściła dywany i zdjęła kurz z każdej półki. Nagle ciszę przerwał dźwięk telefonu. Dzwoniła Zosia, a jej głos drżał od płaczu:
— Mamo, zabierz mnie do domu, proszę!
— Córeczko, co się stało? — zaniepokoiła się Marta, czując, jak serce ściska się od złego przeczucia.
— Zawołaj babcię!
Po chwili w słuchawce odezwał się głos Stanisławy, matki Marty.
— Mamo, co się tam dzieje? — prawie krzyknęła Marta.
— Ojej, Marto! To wszystko przez twoją bratową! Nie wyobrazisz sobie, co ona teraz narobiła! — Stanisława ciężko wzdychając, zaczęła opowiadać. Marta słuchała, a z każdym słowem jej twarz stawała się coraz bardziej kamienna z oburzenia.
— Twoja córka to zwykła bezczelna dziewczyna! — oznajmiła Kinga, żona brata Marty, z jadowitym uśmieszkiem. — Żadnych manier! Przyjeżdża w gości i grzebie w cudzej lodówce! Zjadła kawałek tortu i jogurty, które kupiłam dla swoich dzieci! Więc bądź tak miła i zwróć mi pieniądze. Wieczorem wpadnę po gotówkę.
Stosunki Marty z Kingą nigdy nie były ciepłe. Siedem lat temu jej brat Kamil ożenił się z Kingą, a ten wywołał burzę oburzenia w rodzinie. Kinga była dziesięć lat starsza od Kamila, a do tego miała trójkę dzieci z poprzedniego związku.
— Synu, po co ci to? — lamentowała Stanisława. — Ona starsza, z trzema dziećmi! Naprawdę nie możesz znaleźć kogoś w swoim wieku, bez takiego bagażu?
— Nie ma cudzych dzieci, mamo — oburzał się Kamil. — Jej chłopcy są świetni, już się zaprzyjaźniliśmy. A Kinga jest wspaniała, po prostu jej jeszcze dobrze nie znasz. Jestem pewien, iż ci się spodoba!
Marta też nie rozumiała wyboru brata, ale się nie wtrącała. Kamil był dorosły, niech sam decyduje, z kim chce żyć.
Pierwsza iskra konfliktu buchnęła, gdy Kamil przyprowadził Kingę do rodziców na znajomość. Stanisława i Jan postarali się dla syna: nakryli stół, kupili przyszłej synowej prezent. Ale pod koniec kolacji Kinga zaskoczyła wszystkich pytaniem:
— A testament już sporządziliście?
Stanisława oniemiała:
— Po co? My z mężem czujemy się świetnie i planujemy żyć jeszcze z dwadzieścia lat, jeżeli nie dłużej.
— Po prostu o takich rzeczach trzeba myśleć wcześniej — tłumaczyła się Kinga. — Żeby potem dzieci i wnuki nie kłóciły się o spadek. Macie przecież świetne mieszkanie, w centrum, z remontem. Warte wiele, nie? Nie chciałabym, żeby nas pominięto, rozumiesz?
Kamil udawał, iż nic nie słyszy, ale Stanisława od razu zadzwoniła do Marty:
— Marto, wyobrażasz sobie? Przychodzi do nas i już rządzi! Pyta, na kogo sporządzimy testament! Po co Kamilowi taka żona?
— Nie mieszaj się, mamo — poradziła Marta. — Niech sam się przekona. Każdy uczy się na własnych błędach.
Wesele było skromne, co bardzo rozczarowało Kingę. Po przyjęciu nie wytrzymała i wygarnęła teściowej:
— Mogliście się trochę postarać dla jedynego syna! To nie wesele, tylko stypa! Żadnego wodzireja, porządnej restauracji — wynajęliście tanią knajpę, trzydzieści osób i już? Ja choćby sukni kupić nie mogłam, musiałam brać w wypożyczalni!
Stanisława straciła cierpliwość:
— A dlaczego my z ojcem mamy za to płacić? Wy z Kamilem jesteście dorośli, na wesele trzeba samemu zarobić, a nie żebrać u rodziny. A tak w ogóle, dlaczego twoja matka nie pomogła?
— Moja matka jest na emeryturze — odcięła się Kinga. — Skąd ma pieniądze? A wy oboje pracujecie, nie uwierzę, iż nie macie oszczędności!
Kinga kłóciła się nie tylko z teściową. Z Martą też nie układało się najlepiej. Otwarcie zazdrościła szwagierce, a każde spotkanie kończyło się gorzkimi uwagami:
— I twój mąż pozwala ci wychodzić do pracy w takim stroju? — syczała Kinga, obrzucając Martę wzrokiem. — Gdzie ty adekwatnie pracujesz? W salonie kosmetycznym? I co, tak obsługujesz klientów?
— A co jest nie tak z moim wyglądem? — odparowała Marta. — Nie noszę niczego wyzywającego, w przeciwieństwie do ciebie. A mąż mi ufa, więc mnie nie kontroluje.
— No nie wiem — drażniła się Kinga. — Usta powiększone, rzęsy przedłużone… Zamężna kobieta powinna wyglądać skromniej. Bierz przykład ze mnie — ja Kamila nigdy nie daję powodów do zazdrości. Prawda, kochanie?
Kinga słynęła ze swej bezczelności, żyjąc w myśl zasady: „Niech innym będzie gorzej, byle mnie było lepiej”. Potrafiła w środku nocy przywieźć swoich trzech synów do teściowej lub Marty i zostawić ich bez słowa:
— Nam z Kamilem potrzebna chwila dla siebie — oznajmiała. — W domu z dziećmi nie ma prywatności. Rano odbiorę.
Na początku zarówno Marta, jak i Stanisława zgadzały się, nie chcąc kłócić się z Kamilem. Ten reagował na krytykę żony bardzo emocjonalnie:
— Nie rozumiem, co wciąż macie przeciwko Kindze? — złościł się. — Dlaczego tak się do niej odnosicie? Naprawdę nie możecie raz pomóc i przesiedzieć z dziećmi? My też potrzebujemy odpoczynku! Mamo, to już twoi wnukowie! A Marto, twoi siostrzeńcy. Chę normalnego traktowania mojej rodziny!
Stanisława i Jan unikali otwartych konfliktów, by nie stracić syna. Ale nie rozumieli, dlaczego mieliby zajmować się cudzymi dziećmi — synów Kingi nie uważali za wnuków. Kinga zaś była pewna, iż teściowie powinni pomagać jej dzieciom.
Przed świętami zadzwoniła do rodziny z ultimatum:
— Oczekujemy prezentów! I to porządnych, żeby były jednakowej wartości. Ułatwię wam: starszemu potrzebny telefon, średniemu tablet, najmłodszemu klocki. Tylko kupujcie oryginalne Lego, nie chińską podróbkę!
Kinga ciągle pożyczała pieniądze od rodziny i nigdy ich nie oddawała. Najpierw Marta i rodzice dawali, ale kwoty rosły. Pewnego dnia Kinga zadzwoniła do Marty:
— Twój mąż już dPo latach Marta zrozumiała, iż czasem najtrudniej wybaczyć nie innym, ale sobie za to, iż na zbyt długo pozwoliła zatruwać swoje życie.