„Kiełbasa na tydzień — jak teściowa uznała, iż jemy za dużo”

newsempire24.com 1 tydzień temu

Pewnego upalnego lipcowego dnia Halina Januszewska od rana myła okna, trzepała poduchy i przypominała córce, iż najwyższy czas odwiedzić wieś – czosnek już dojrzał. Kinga próbowała się wymigać: praca, sprawy, dzieci, ale matka była uparta jak zwykle.

– Lato się kończy, a wy wciąż gnijecie w mieście! – oburzyła się przez telefon. – Jagody przeminą, ziemniaki zzielenieją, a wy tylko w tych telefonach!

I tak się umówili – przyjadą w weekend, pomogą w ogrodzie, a wieczorem posiedzą, odpoczną.

Krzysztof nie pałał entuzjazmem. Ostatnia wizyta skończyła się nieprzyjemnym incydentem, którego wciąż nie mógł zapamiętać. Wtedy po prostu poprosił o odrobinę kiełbasy do bigosu, a teściowa dosłownie mu odmówiła. Tak ostro, iż mało się nie zakrztusił z zaskoczenia.

W sobotę wyruszyli wczesnym rankiem. Pomogli – gwałtownie i sprawnie: czosnek wyrwali, posegregowali, ułożyli. Czas na odpoczynek, kolację, miły wieczór. Krzysztof wziął prysznic, wszedł do kuchni. Kinga z matką nakrywały do stołu. Aromat bigosu przyprawiał o zawrót głowy. Żeby nie mogli czekać, otworzył lodówkę, sięgnął po kawałek kiełbasy, chciał zrobić kanapkę – i wtedy…

– Ani mi się waż! – jak wystrzał, rozległ się głos Haliny.

Kiełbasa natychmiast wróciła na półkę. Krzysztof zastygł w bezruchu. Nic nie rozumiał.

– O co chodzi, mamo? – zdziwiła się Kinga.

– Kiełbasa tylko na śniadanie, z chlebem! A teraz będzie bigos. Nie psujcie sobie apetytu! – ucinała teściowa.

Krzysztof usiadł do stołu, spróbował bigosu, ale mięsa w nim nie było. Poprosił choć o parę plasterków kiełbasy. I znów odmowa.

– Dlaczego się tak do niej przypięliście? – oburzała się Halina. – Przecież już pół kiełbasy zjedliście! Wiecie, ile teraz kosztuje? Kupiłam ją na cały tydzień!

Krzysztof odsunął talerz. Apetyt dawno mu odszedł. Wyszedł na dwór. Kinga dołączyła do niego później. Mąż leżał na kanapie, wpatrzony w sufit.

– Jedźmy do domu. Nie mogę tu być. Każdy mój ruch obserwuje, jakbym kraść zamierzał. choćby chleb posmarować boję się, żeby mi nie wyrwała z rąk.

– Tu choćby sklepu nie ma – powiedziała przepraszająco Kinga. – Tynie przyjeżdża raz w tygodniu.

– Trzeba było przywieźć jedzenie, a nie tylko wiśnie i morele! – prychnął Krzysztof. – Jutro wyjeżdżam. Potem po was wrócę. Bo bez mięsa długo tu nie wytrzymam.

– Pojedziemy razem – zdecydowała Kinga.

Nazajutrz tak zrobili. Kinga skłamała matce, iż Krzysztofa wezwano do pracy. Teściowa żegnała ich niezadowolonym spojrzeniem.

Minął prawie rok. Do Haliny nie przyjeżdżali. Ale ona do nich – proszę bardzo. I co dziwne – za każdym razem otwierała ich lodówkę, jakby była jej. Brała, co chciała, bez pytania. choćby Krzysztof się śmiał:

– Patrz, kiełbasa! Widocznie tutaj już wolno…

Ale na wiosnę znowu zaczęły się telefony:

– Kiedy wreszcie przyjedziecie? Ogród nie będzie czekał.

Krzysztof początkowo się wzbraniał. Ale Kinga wpadła na sprytny pomysł:

– Zabierzmy jedzenie ze sobą. Żeby mama nie liczyła, kto ile zjadł.

Krzysztof zgodził się – pod warunkiem, iż po drodze zajadą do sklepu. I oto znów stali na progu domu w wiosce. Z torbami pełnymi zakupów.

– Co to znowu? Znowu morele?

Idź do oryginalnego materiału