Jeszcze przed ślubem wiedziałam, iż nieobecność teściowej to prawdziwe szczęście. Mama Stasia od kilku lat pracowała we Włoszech. Kiedy się spotykaliśmy, znałam ją tylko z jego opowieści. No cóż — mama jak mama. Kocha syna, przysyła paczki z zagranicy, a na temat naszego małżeństwa wypowiadała się pozytywnie.
Zobaczyłam ją dopiero na ślubie. Znowu — mama jak mama — popłakała się ze wzruszenia, ucieszyła się, życzyła nam szczęścia. I znów wyjechała do pracy. My z mężem spokojnie mieszkaliśmy w jej mieszkaniu. Żyło się dobrze, prawie się nie kłóciliśmy.
Aż tu nagle — niespodzianka. Teściowa postanowiła wrócić do kraju. Naturalnie zaczęliśmy mieszkać razem. I wtedy zaczęło się moje wesołe życie z teściową.
Oczywiście, jak to u większości: „Synowa — zła gospodyni”. Oboje z mężem pracujemy. Mimo iż wychodzę z domu o siódmej rano i wracam dopiero po siódmej wieczorem, to w mieszkaniu zawsze jest posprzątane, a kolacja na męża czeka ciepła i domowa.
Teściowa po powrocie nie podjęła pracy. Siedzi w domu i tylko chodzi po salonach — na manicure i zabiegi odmładzające. Nie mam o to pretensji, zapracowała sobie na to, teraz odpoczywa. Ale niemal codziennie robi mi wyrzuty: iż niedosolona zupa, iż talerz źle umyty, iż kurz na półce.
Moje życie zamieniło się w wieczne usprawiedliwianie. Tłumaczę się, iż nie jestem w stanie wszystkiego ogarniać — i pracować, i prowadzić dom. Wczoraj w końcu puściły mi nerwy. Przyszłam wcześniej z pracy, w domu nie było ani męża, ani teściowej. Miałam świetny nastrój i postanowiłam zrobić pierogi z wiśniami. Zrobiłam ciasto, ulepiłam, ugotowałam — naprawdę się starałam, chciałam zrobić ich dużo i smacznie.
Ale nie udało mi się ucieszyć męża. Teściowa wróciła pierwsza i od progu zaczęła mnie pouczać, iż nie wyjęłam pestek z wiśni. I wtedy mnie poniosło. Wypaliłam, iż niektórzy tylko siedzą w domu i krytykują, zamiast pomóc. Powiedziałam też, iż skoro jestem taką złą gospodynią, to od dziś nie gotuję wcale — niech sama karmi swojego synka wedle własnych upodobań. A pierogi? Wyrzuciłam do kosza.
No to teraz zobaczymy, jaka z niej gospodyni. Wątpię, żeby gotowała dwudaniowe obiady. Żal mi tylko męża — wczoraj poszedł spać głodny, dziś rano do pracy też bez śniadania.
I co miałam zrobić? Nie wytrzymałam już. Nie wiem, jak jej wytłumaczyć, żeby nie wtrącała się w nasze małżeństwo. Ale ona czuje się panią sytuacji, bo przecież mieszkamy — przynajmniej na razie — na jej terytorium.