Kiedy wróciłem po dwóch miesiącach, obca osoba otworzyła drzwi – to, co powiedziała, rozwścieczyło mnie

newsempire24.com 4 dni temu

Gdy wróciłam do domu po dwóch miesiącach nieobecności, drzwi otworzyła mi obca kobieta — a to, co powiedziała, wprawiło mnie we wściekłość.

Już jako mała dziewczynka nauczyłam się od mamy czegoś, co zostało ze mną na zawsze. Mówiła: „Jeśli będziesz w tarapatach i nie możesz się odezwać, użyj hasła”. Było to jedno słowo — „szarlotka”. Głupie? Może. Ale dla nas znaczyło wszystko. Tajny sygnał. Wołanie o pomoc, gdy wszystko inne wydawało się zbyt ryzykowne. Myślałam, iż nigdy więcej go nie użyję. Aż do dwóch miesięcy temu.

Dwa miesiące. Tyle czasu spędziłam opiekując się mamą po operacji biodra. Praktycznie mieszkałam w szpitalu, żywiąc się letnią kawą, batonikami z automatu i drzemkami na krzesłach, które na pewno nie były przeznaczone do spania. Tęskniłam za własnym łóżkiem, poduszką i zapachem domu. Ale najbardziej brakowało mi Wojtka — mojego męża.

Z Wojtkiem byliśmy małżeństwem od czterech lat. Nie byliśmy idealni, ale mieliśmy swój rytm. Oboje dużo pracowaliśmy, ale zawsze znajdowaliśmy czas na „piątkowe zamówienia” i sobotnie zakupy. Ta długa rozłąka sprawiała, iż czułam pustkę. Wysyłał mi słodkie wiadomości, dzwonił co drugi wieczór i zapewniał, iż utrzymuje mieszkanie w czystości (w co wątpiłam, znając jego standardy). Ale sama jego obecność, choćby na ekranie, dodawała otuchy.

W dniu powrotu w końcu mogłam odetchnąć pełną piersią. Wzięłam najdłuższą kąpiel w życiu, otuliłam się puchowym szlafrokiem i zawinęłam mokre włosy w ręcznik. Właśnie zamierzałam nalać sobie wina, gdy usłyszałam — dźwięk otwieranych drzwi.

Zamarłam. Najpierw pomyślałam, iż Wojtek coś zapomniał. Ale potem uświadomiłam sobie, iż nie słyszałam jego samochodu. Ruszyłam do przedpokoju, serce bijące szybciej.

Stała tam młoda kobieta, której nigdy wcześniej nie widziałam.

Była elegancka — w skórzanych botkach i dopasowanej marynarce, trzymając klucze. Spojrzała na mnie, zdezorientowana i lekko poirytowana.

— A pani kto? — zapytała, jakbym to ja była intruzem.

Uniosłam brew. — Ja kto? Ja tu mieszkam. A pani kto?

Zmarszczyła brwi. — Nigdy pani nie widziałam.

— No cóż, byłam dwa miesiące poza domem — odparłam, składając ręce. — Kto dał pani klucze do MOJEGO mieszkania?

— Wojtek — odpowiedziała bez zastanowienia. — Powiedział, iż mogę wpadać, kiedy chcę.

Wojtek. Mój Wojtek.

Żołądek podskoczył mi do gardła.

Wzięłam głęboki oddech. — Ach, tak? — powiedziałam wolno. — Bo ja — jego żona — stoję tutaj i to dla mnie nowość.

Jej oczy rozszerzyły się. — Chwila… mówił, iż jest singlem.

— Oczywiście, iż mówił — mruknęłam.

Spojrzała na klucze, potem na mnie. — Chyba powinnam już iść.

— Nie tak gwałtownie — powiedziałam stanowczo. — Chodź pani ze mną.

Zawahała się. Widziałam, iż nie wie, czy mi zaufać, ale coś w moim głosie chyba ją przekonało. Poszła za mną do mieszkania.

Wojtek siedział przy kuchennym blacie, jedząc płatki prosto z pudełka. Jego włosy były potargane, a na sobie miał mój ulubiony sweter — ten, który zamierzałam odzyskać.

— A to kto? — spytała kobieta, wskazując na niego.

— To Wojtek — odparłam. — Mój mąż.

Zmrużyła oczy. — To nie Wojtek.

Spojrzałam na nich oboje. — O czym pani mówi?

Wojtek zamarł z łyżką w powietrzu. — No teraz to już kompletnie nic nie rozumiem.

Kobieta wyjęła telefon i otworzyła aplikację randkową. Przewinęła przez kilka zdjęć i pokazała nam profil.

To nie był Wojtek.

To był Marek.

Młodszy brat Wojtka. Ten, który dwa razy rzucił studia. Ten, który pożyczył samochód i doprowadził do jego odholowania. Ten, który zawsze miał wielkie plany i zero konsekwencji. I, jak się okazało, ten, który udawał Wojtka, wykorzystując nasze mieszkanie jako miejsce randek.

Wojtek jęknął. — No jasne. Ciągle pytał, kiedy wrócę. Myślałem, iż znowu dziwnie się zachowuje.

— Niech zgadnę — zwróciłam się do kobiety, która teraz wyglądała, jakby układała puzzle. — Nigdy nie pozwalał pani przyjść, gdy byłam w domu?

— Nie — odparła, głos lekko drżący. — Zawsze mówił, iż mieszka z kolegą. Myślałam, iż to po prostu jakiś natręt.

Wojtek westchnął. — Zabiję go. Albo zmuszę do mycia piekarnika. Jedno albo drugie.

Kobieta w końcu się uśmiechnęła, choć delikatnie. — Nie wierzę, iż dałam się nabrać. Mówił, iż jest architektem. Powinnam była się zorientować, gdy napisał „archtiekt”.

Roześmiałam się. — Zacznijmy od początku. Jestem Kinga.

PodW końcu wszyscy zasiedliśmy przy stole, śmiejąc się z całej sytuacji, a Marek musiał nie tylko oddać słuchawki, ale też zapłacić za miesięczne zakupy.

Idź do oryginalnego materiału