Nazywam się Maria Kowalska, mieszkam w niewielkim mieszkaniu w Krakowie z moim synem Piotrem, jego żoną Katarzyną i naszą dwuletnią wnuczką Zuzią. Mimo iż ciasno, dotąd sprawiedliwie dzieliliśmy obowiązki i zapasy. Aż do chwili, gdy Katarzyna oznajmiła:
„Kupię własną lodówkę – nie chcę już dzielić jedzenia.”
To zdanie było jak grom z jasnego nieba. Dla mnie wspólne posiłki i współdzielenie zakupów to fundament domowej wspólnoty. W czasach studiów w akademiku nigdy nie było mowy o „moje – twoje”. U nas w domu Nowaków – jedzenie to sprawa rodzinna.
Zakupy i oszczędności
Od lat chodzę na targ na Placu Nowy w Krakowie, łapię promocje w sklepie „Biedronka” i korzystam z okazji w „Lidlu”. Katarzyna, jako pielęgniarka w Szpitalu Uniwersyteckim, nie ma czasu w targowe negocjacje – robi szybkie zakupy w osiedlowym „Społem” po wyższych cenach. jeżeli każdy miałby własną lodówkę, stracilibyśmy wspólne oszczędności i ulgowe oferty.
Smak wspólnoty przy stole
Dla mnie jedzenie to nie tylko pożywienie, ale chwila rozmowy: herbatka przy śniadaniu, ploteczki przy obiedzie i śmiech Zuzi przy podwieczorku. Rozdzielenie lodówek osłabiłoby tę więź – zamiast wspólnego planowania menu, każdy gotowałby „po swojemu”.
Propozycja kompromisu
Rozumiem potrzebę prywatnej przestrzeni, więc proponuję:
-
Wydzielone półki w jednej dużej lodówce, opatrzone imionami: „Maria”, „Katarzyna”.
-
Harmonogram wspólnych zakupów – raz w tygodniu ja robię duże zapasy, a reszta dokupuje drobne produkty.
-
Wspólne gotowanie raz na kilka dni – każdy wybiera jedno danie, które przyrządzimy razem.
Dom to nie magazyn
Dom Nowaków to nie lodówka na kółkach, ale serce rodziny. Uczę Zuzię, iż dzielenie się jabłkiem czy kromką chleba jest naturalne i buduje zaufanie. jeżeli pozwolimy na „lodówkową separację”, zapomnimy, po co tak naprawdę żyjemy razem.
Wniosek? Wspólne posiłki i wspólne zakupy to nie ograniczenie wolności, ale dowód troski i szacunku. A każda rodzina powinna ustalać zasady… przy rodzinnym stole.