Nigdy nie rozumiałam mam, które chwalą się tym, iż karmią wszystkich kolegów i koleżanki swojego dziecka, gdy te przychodzą w odwiedziny.
Cieszą się, iż proszą o dokładkę. Uważają, iż to powód do dumy – bo to oznacza, iż dobrze gotują. A jak wiadomo, te dzieci przychodzą czasem całymi grupami. To przecież zużyte produkty, czas. Może ja gotuję garnek zupy na trzy dni, a nie na jeden raz, tylko po to, żeby nakarmić obce dzieci?
Te dzieci przecież mają rodziców, i na pewno w ich domu czeka na nich obiad. Pewnego dnia miałam podobną sytuację. Mateusz chodził wtedy do drugiej klasy. Przyprowadził do domu całą grupę kolegów. Dobrze, iż nie cały klasę, dzięki Bogu.
Chłopcy bawili się w pokoju, a ja w tym czasie gotowałam obiad w kuchni. Później mój syn przyszedł do mnie i powiedział, iż jest głodny. Kazałam mu umyć ręce i usiąść do stołu. Wtedy Mateusz powiedział, iż jego koledzy też są głodni. I zapytał, czy oni też mają umyć ręce.
Odpowiedziałam, iż nie muszą, bo będą jeść u siebie w domu. Po pięciu minutach jeden z nich przyszedł do kuchni i powiedział:
— adekwatnie to ja też chcę makaron z kurczakiem.
Na to odpowiedziałam:
— Jak wrócisz do domu, myślę, iż mama coś ci ugotowała, i tam sobie zjesz. Chłopcy, idźcie do domów, tam czekają na was rodzice z pysznym obiadem.
Chłopcy odwrócili się i wyszli.
Swojemu synowi wszystko wyjaśniłam, i zrozumiał mnie. Nie jestem odpowiedzialna za te dzieci, nie mam obowiązku ich karmić. Zwłaszcza jakichś kolegów z klasy.
Później okazało się, iż mamy tych chłopców bardzo negatywnie zareagowały na moją odmowę. Mówiły:
— Naprawdę żal jej było nakarmić dzieci, skoro poprosiły?
Nie mogły mnie zrozumieć, ale to zupełnie normalne. Ja też ich nie rozumiem…