Kiedy decyduję się komuś pomóc, zachowuję ostrożność. Dobre uczynki znikają w mig, jakby straciły wartość. Jeden raz pomogłem i nagle ludzie zakładają, iż to dla mnie bułka z masłem, iż mam coś w zanadrzu. Czas, złote, siła i zasoby zaczynają być postrzegane jak przywilej.
W tym tkwi pułapka: pomoc może łatwo zamienić się w jarzmo. Na początku dziękują, kłaniają się nisko. Potem grzecznie proszą, a później zaczynają żądać. Gdy już nie mogę lub nie mam możliwości, traktują mnie jakby zdradził, jakby nie oddał długu, jakby nie wypłacił pensji.
W ich oczach stałem się dobroczyńcą, więc muszę dalej dostarczać. Moja życzliwość w ich wyobrażeniu wpadła już w kategorię planowych przychodów. Liczyli na mnie! Podpisałem się jako ratownik, a gdy odmówię, od razu zostaję winny.
Jest jeszcze gorzka prawda: czasem pomoc wywołuje nie wdzięczność, ale zazdrość. jeżeli on może dawać, to musi mieć nadmiar. Dlaczego on ma więcej, a ja dostaję jedynie okruchy? Wtedy wsparcie nie jest już darem, ale upokorzeniem.
A gdy mówię: Przepraszam, nie dam już więcej, zamiast współczucia słyszę obelgi i zarzuty.
Podobna sytuacja zdarzyła się nie raz. Najpierw szczere podziękowanie, potem prośby, potem żądania, a na końcu gniew i deprecjacja wszystkiego, co robiłem. Pomoc w mgnieniu oka zamienia pomocnika w dłużnika. Wystarczy się zatrzymać, a już zostaję uznany za winnego.
Dlatego zanim wyciągnę rękę, pamiętam: po drugim lub trzecim żądaniu warto się zastanowić, czy moja dobroć nie przerodzi się w życiową służbę. Często liczą na mnie nie wdzięczność, a niekończące się zobowiązania. Końcowy scenariusz jest zawsze ten sam: dawny ratownik staje się zdrajcą.
Dobro czynione szczerze, bezinteresownie, nie ma warunków. Albo jest doceniane, albo natychmiast traci wartość. I w tym nie jestem winny.
Bonus
Moja znajoma Grażyna miała przyjaciółkę z dzieciństwa, z którą zawsze trzymały się razem. Gdy przyjaciółka straciła pracę w Krakowie, Grażyna natychmiast podjęła działanie pożyczyła pieniądze, przedstawiła ją znajomym, a choćby przyjęła pod swój dach na kilka miesięcy.
Na początku podziękowania płynęły codziennie. Potem przyzwyczaiła się. A potem zaczęła traktować pomoc jak coś oczywistego.
 Jesteś jedyną, na którą mogę liczyć, zawsze mnie uratujesz, prawda?  powtarzała za każdym razem, gdy prosiła o kolejny gest.  
Grażyna pomagała dalej, aż pewnego dnia powiedziała:
 Przepraszam, nie dam już więcej. Sama mam teraz ciężko.  
Przyjaciółka natychmiast się zmieniła.
 Liczyłam na ciebie! Obiecałaś! Czy prawdziwi przyjaciele tak postępują?  
Wszystko, co Grażyna robiła latami, zniknęło z jej pamięci. Pozostał tylko uraz: nie pomogła, kiedy prosiłam.
Najbardziej bolało nie to, iż straciła złote czy czas, ale to, iż prawdziwej przyjaźni wcale nie było. Był tylko nawyk brania.
Wtedy Grażyna zrozumiała najważniejsze: pomoc ma wartość, gdy spotyka się z wdzięcznością. Gdy zamiast wdzięczności przychodzi żądanie, to już nie pomoc, a wykorzystanie.
Od tamtej pory wspiera tylko tych, którzy potrafią odwdzięczyć się innym. Wie, iż dobro musi być wzajemne, bo w przeciwnym razie zamienia się w kajdany.















