Ola Kowalska zawsze wiedziała, iż nigdy nie będzie złą teściową. W końcu była dobrą i troskliwą osobą, a syna wychowywała w przekonaniu, iż kiedyś założy własną rodzinę. Jej syn Marek nie był jej nic winny.
Kiedy więc Marek przyprowadził do domu narzeczoną, miłą i sympatyczną dziewczynę o imieniu Ania, Ola przyjęła ją bardzo ciepło.
Ania wyraźnie starała się przypodobać przyszłej teściowej. Chwaliła jej gotowanie, zachwycała się mieszkaniem, rzucała komplementy. Ola była pewna, iż nie będzie między nimi żadnych konfliktów.
Ania i Marek postanowili zamieszkać razem. Syn wspomniał coś o wspólnym mieszkaniu z matką, ale Oli ten pomysł niezbyt się spodobał.
— Jasne, iż was nie wyrzucę. Ale, synku, to kiepski pomysł. Młodzi i rodzice powinni żyć osobno. Każdy ma swój rytm dnia, czasem chce się po prostu posiedzieć w ciszy. No i dwie gospodynie w kuchni — to zawsze źle.
Marek posłuchał matki, ale wynajęcie mieszkania samemu okazało się dla niego sporym wydatkiem. Wtedy Ola zaproponowała, iż będzie im pomagać finansowo, dopóki nie staną na własnych nogach.
— Mogę płacić jedną trzecią czynszu na początek, a potem sami sobie poradzicie.
Marek z euforią się zgodził. A Ola była gotowa oddawać te pieniądze, bo to była cena za spokój i dobre relacje.
Doskonale pamiętała, jak przez pierwsze trzy lata małżeństwa mieszkała z rodzicami męża. To był koszmar. I to mimo iż jej teściowa była w gruncie rzeczy dobrą kobietą. Mimo to ciągle dochodziło między nimi do sprzeczek, nieporozumień, uraz. Z jedzeniem też był problem — lubiły zupełnie inne dania. To, co gotowała teściowa, Ola ledwo mogła przełknąć. Ale jadła, żeby nie urazić gospodyni. Dla tamtej też to musiało być trudne.
Marek i Ania wynajęli mieszkanie niedaleko matki. Ola była z tego bardzo zadowolona. Mieszkać razem nie chciała, ale widywać syna — jak najbardziej.
Ania pracowała jako przedszkolanka i zarabiała niewiele. Marek też nie miał wielkich ambicji — wystarczała mu praca w fabryce.
Gdy młodzi się wprowadzili, Ola zgłosiła się z pomocą w urządzaniu.
— O, dziękuję pani! — zawołała Ania. — Mieszkanie takie brudne, nie wiem, od czego zacząć.
Ola wzięła ścierki, środki czystości i pospieszyła pomóc synowi i przyszłej synowej.
Tylko wzdychała, patrząc, jak Ania sprząta. Od razu było widać, iż nie robi tego często i iż ta praca ją męczy.
Można powiedzieć, iż Ola posprzątała sama. Ania wprawdzie zasypała ją podziękowaniami, mówiła, iż musi się uczyć od przyszłej teściowej. Ale Ola była tak zmęczona, iż ledwo słuchała.
Nazajutrz Marek zadzwonił do matki i zaproponował spotkanie w weekend.
— Przyjdziemy do ciebie, nie masz nic przeciwko? — spytał.
— Oczywiście, przychodźcie, bardzo się cieszę — odparła Ola.
Oczywiście, musiała przygotować obiad. Ale wspólne spotkanie naprawdę ją cieszyło, chciała też posłuchać, jak młodzi sobie radzą w nowym życiu.
Tylko kiedy Marek i Ania przyszli, humor Oli trochę spadł. Spędziła pół dnia przy kuchni, przygotowała i danie główne, i sałatkę, i choćby przekąski. A oni przyszli z pustymi rękami.
Nie żeby potrzebowała prezentów. Ale to było trochę nietaktowne. Mogli chociaż ciastko na herbatę przynieść.
Ale syn i jego dziewczyna najwyraźniej nie widzieli w tym nic złego. I Ola pocieszała się myślą, iż mają teraz dużo na głowie. No i z pieniędzmi kiepsko, dopiero się urządzają.
— Mamo, możemy zabrać resztki jedzenia? Żeby nie musieć gotować — spytał Marek po obiedzie.
Ola westchnęła. Sama też wolałaby nie stać przy garnkach przez kilka dni, ale dla syna nie żałowała.
— Jasne, zabierajcie — powiedziała.
Trochę to było przykre, ale starała się nie zawracać sobie tym głowy. Młodzi chcą żyć dla siebie, a nie stać godzinami w kuchni. Co miała robić? Gotowała im dalej.
Ola pracowała zdalnie. Do biura jeździła rzadko, co było dla niej wygodne.
Kiedy Marek zadzwonił w następnym tygodniu, spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego.
— Mamo, mogę wpadać do ciebie na obiad? Teraz oszczędzam, nie chcę chodzić do stołówki.
Ola choćby się zagubiła. Nie planowała nic gotować, ale nie mogła przecież odmówić własnemu dziecku.
— No dobrze, wpadaj — powiedziała i ruszyła do kuchni.
Myślała, iż to jednorazowa sytuacja, ale Marek zaczął przychodzić regularnie. Co oczywiście Oli niezbyt odpowiadało. Nie dość, iż jedzenie znikało w ekspresowym tempie, to jeszcze ciągle musiała odrywać się od pracy.
Ale milczała. Jak matka może odmówić synowi obiadu? Tylko raz mimochodem spytała, czemu nie bierze jedzenia z domu.
— No bo Ania specjalnie nie gotuje. A wiesz, może wpadniemy w weekend na kolację? U ciebie takie smaczne jedzenie!
— Akurat będę u przyjaciółki — skłamała Ola, czując lekkie ukłucie wstydu.
— Szkoda.
Trzeba było coś z tym zrobić. Ale nie potrafiła powiedzieć wprost, iż to jej nie odpowiada. Nie chciała wyjść na skąpą w oczach syna i jego narzeczonej.
A do tego dochodziły pieniądze. Przecież przez cały czas płaciła część ich czynszu.
Ola postanowiła po prostu milczeć. W weekend ugotuje więcej, żeby wystarczyło tylko podgrzać. Może delikatnie zasugerować Markowi, żeby przynajmniej jakieś zakupy robił, ale znowu — nie potrafiła.
Tak minęły trzy tygodnie. Marek przychodził na obiady, a potem zaczęła się pojawiać też Ania. I Ola niemal przywykła do roli kucharki.
Ale w końcu syn i jego narzeczona przekroczyli granicę.
Marek zadzwonił i oznajmił, iż Ania ma niedługo urodziny.
— Zapraszamy cię też — powiedział wesoło.
— O, dziękuję. Ale po co ja wam? Pewnie przyjdą znajomi.
— No i co? Chcemy, żebyś była, jesteś dla nas ważna!
Ola rozczuliła się. Za takie słowa można wiele wybaczyć. Ale, jak się okazało, wiele — ale nie wszystko.
— Słuchaj — ciągnął Marek — a mogłabyś przyjść wcześniej? Pomogłabyś Ani posprzątać i coś przygotowaćOla wzięła głęboki oddech i powiedziała stanowczo: „Nie, synku, tym razem musicie poradzić sobie sami—to najwyższy czas, żebyście wreszcie dorośli.”