Gdy Kasia płaciła za zakupy, Jan stał z boku. Kiedy zaczęła pakować torby, po prostu wyszedł ze sklepu. Gdy wychodziła, zobaczyła go stojącego na chodniku, palącego papierosa.
Janku, weź torby, proszę poprosiła, podając mu dwie ciężkie siatki.
Spojrzał na nią, jakby kazała mu zrobić coś nielegalnego, i zapytał zdziwiony:
A ty co?
Kasia zmieszała się. Co miałoby znaczyć a ty co?? Czy to nie oczywiste, iż mężczyzna powinien pomóc? Dziwne, by kobieta dźwigała ciężkie siatki, podczas gdy on szedł z pustymi rękami.
Janku, są naprawdę ciężkie odparła.
No i? upierał się.
Widział, iż zaczyna się denerwować, ale z zasady nie chciał ich wziąć. Ruszył gwałtownie przed siebie, wiedząc, iż nie da rady go dogonić. *Brać torby? Co ja, jakiś wielbłąd juczny? Albo służący? Jestem mężczyzną! Decyduję, czy coś noszę, czy nie. Niech sobie taszczy sama, przecież nie umrze!* myślał Jan. Dzisiaj miał ochotę upokorzyć żonę.
Janku, dokąd idziesz? Weź te torby! krzyknęła Kasia, niemal płacząc.
Wiedział, iż są ciężkie to on napełnił wózek. Do domu było niedaleko, jakieś pięć minut piechotą. Ale z siatkami droga wydawała się nie mieć końca.
Kasia szła, ledwo powstrzymując łzy. Miała nadzieję, iż Jan tylko żartuje i zaraz wróci, ale on oddalał się coraz bardziej. Chciało jej się rzucić wszystko, ale machinalnie szła dalej. Gdy dotarła pod blok, usiadła na ławce przed klatką, wykończona. Chciało jej się płakać ze złości i zmęczenia, ale powstrzymała łzy płacz na ulicy to wstyd. Ale przełknąć to? Nie. On nie tylko ją obraził, ale upokorzył świadomie. A przecież przed ślubem był taki uważny… Wiedział, co robił.
Dzień dobry, Kasiu! Głos sąsiadki wyrwał ją z myśli.
Dzień dobry, pani Halino odpowiedziała, wymuszając uśmiech.
Pani Halina, z domu Nowak, mieszkała piętro niżej i była bliską przyjaciółką babci Kasi. Po jej śmierci pomagała Kasi w każdej sprawie. Nie miała już nikogo matka mieszkała w innym mieście z nowym mężem i dziećmi, a ojciec dawno zniknął z jej życia. Pani Halina stała się jej jedyną rodziną.
Bez wahania Kasia postanowiła dać jej zakupy. W końcu nie dźwigała ich na próżno. Emerytura pani Haliny była skromna, a Kasia lubiła ją rozpieszczać smakołykami.
Chodźmy, pani Halino, pomogę pani zanieść powiedziała, znów biorąc ciężkie torby.
W kuchni sąsiadki zostawiła wszystko, mówiąc, iż to dla niej. Gdy pani Halina zobaczyła śledzie, pasztet, brzoskwinie w syropie i inne przysmaki, na które zwykle nie mogła sobie pozwolić, wzruszyła się tak bardzo, iż Kasia poczuła się winna, iż nie robi tego częściej. Pożegnały się całusem w policzek, a Kasia wróciła do mieszkania.
Gdy weszła, mąż wyszedł z kuchni, coś przeżuwając.
A gdzie torby? zapytał Jan, jakby nic się nie stało.
Jakie torby? odpowiedziała tym samym tonem. Te, które mi pomogłeś nieść?
No weź, nie dramatyzuj! próbował żartować. Poszłaś w złość?
Nie odparła spokojnie. Tylko wyciągnęłam wnioski.
Jan spięł się. Oczekiwał krzyków, awantury, łez… Ale ta cisza zrobiła mu nieprzyjemnie.
Jakie wnioski?
Nie mam męża westchnęła. Myślałam, iż wyszłam za mąż, ale okazało się, iż za głupka.
Nie rozumiem udawał obrażonego.
Co tu rozumieć? spojrzała mu prosto w oczy. Chcę mężczyzny za męża. A ty, widzę, chcesz kobiety, która będzie mężczyzną. Przerwa. Więc potrzebujesz raczej męża.
Twarz Jana poczerwieniała z wściekłości, pięści mu się zaciKasia zamknęła drzwi za nim, wiedząc, iż pożegnanie było lżejsze niż dźwiganie tych przeklętych toreb.











