Kiedy babcia dowiedziała się, iż wnuk chce ją wyrzucić z domu, gwałtownie sprzedała mieszkanie i wyjechała do Europy.
Coraz częściej dochodzę do wniosku, iż więzy krwi nie gwarantują miłości, szacunku ani troski. U nas w rodzinie wydarzyła się historia, od której do dziś serce się ściska — opowieść o tym, jak wnuk niemal wyrzucił własną babcię z jej mieszkania. Ale okazała się od nas wszystkich mądrzejsza i zagrała tak, iż jedni teraz rwą włosy z głowy, a inni podziwiają jej siłę i charakter.
Poznajcie babcię Mariannę Nowak. Ma siedemdziesiąt pięć lat i jest uosobieniem życiowej energii, mądrości i klasu. Za sobą ma długą pracę, wychowanie dwóch dzieci i pomoc każdemu, kto potrzebował. Po śmierci męża została sama w przestronnym trzypokojowym mieszkaniu w samym centrum Krakowa. I właśnie na ten metraż zaczął polować jej wnuk — Krzysztof, brat mojego męża.
Krzysztof z żoną i trójką dzieci od lat tłoczyli się w kawalerce teściowej. Ciasno, hałas, kłótnie co drugi dzień. Kupować własne — nie chcieli: „Po co brać kredyt, skoro jest babcia z mieszkaniem?”. No i po co czekać? „Stara niedługo odejdzie, i wszystko będzie nasze”. Nie mówili tego wprost, ale czuło się to w każdym ich spojrzeniu, w każdej złośliwej uwadze Krzysztofa i jego żony Agnieszki.
Ale Marianna miała inne plany. Nie narzekała, żyła aktywnie — chodziła na koncerty, do teatru, a choćby na randki, co Krzysztofa doprowadzało do szału. Nie mógł zrozumieć: „Jak to? Powinna już tylko siedzieć przed telewizorem i czekać na koniec, a ona ciągle w biegu”. Czekanie na śmierć babci stawało się nudne. Więc Krzysiek postanowił przyspieszyć sprawę — zaproponował babci „po dobroci”, żeby przepisała mu mieszkanie, a sama wyniosła się do domu opieki. Argumenty były „przekonujące”: „Będziesz tam miała lekarzy i opiekę, a tu tylko nam zawadzasz”.
Babcia, usłyszawszy to, w milczeniu wstała, poszła do sypialni i zamknęła się na klucz. A już następnego dnia była u nas — u mnie i męża. Od dawna podejrzewaliśmy, co knuje Krzysztof, i wcześniej proponowaliśmy babci, żeby zamieszkała z nami, a mieszkanie wynajęła i odkładała pieniądze na wymarzoną podróż do Japonii. Marianna wahała się, ale po słowach wnuka — zdecydowała się natychmiast.
Pomogliśmy jej wynająć mieszkanie — trafili się dobrzy lokatorzy. Babcia zaczęła oszczędzać. A wtedy Krzysiek wpadł w szał: zadzwonił, urządził awanturę, oskarżył mojego męża o „pranie mózgu” babci i zażądał… pieniędzy z czynszu. Jego żona Agnieszka zaczęła nas nękać — najpierw z dziećmi, potem sama. Przychodziła, gadała słodko, wypytywała o „zdrowie ukochanej babuni”. Ale cel był jasny — czekali, aż babcia w końcu umrze, i mieszkanie przejdzie na nich.
Ale życie napisało inny scenariusz.
Marianna poleciała do Japonii. Jej oczy błyszczały z radości, gdy przysyłała nam zdjęcia spod kwitnącej wiśni w Tokio. A gdy wróciła — nie zatrzymała się. Powiedziała: „Chcę więcej!”. Wtedy zaproponowaliśmy, żeby sprzedała swoje mieszkanie, kupiła małe kawalerko na obrzeżach, a resztę pieniędzy przeznaczyła na podróże.
Sprzedała swoją „trójkę” i kupiła przytulne M2 w nowej dzielnicy. A za resztę wyruszyła do Europy: odwiedziła Włochy, Niemcy, a we Francji… poznała mężczyznę. Francuza, wdowca, emeryta. Spotkali się na wycieczce, a miesiąc później… wzięli ślub. Brzmi jak bajka, ale i my z mężem polecieliśmy na ich wesele. Mała ceremonia pod Paryżem, szampan, świece, śmiech. Było tak wzruszająco i pięknie.
A Krzysiek? Znowu się odezwał. Znowu żądał od babci… tym razem jej nowego mieszkania. „Niech odda kawalerkę, gdy już uciekła do tego Francuza! Mamy troje dzieci, a żyć nie gdzie!” — wrzeszczał przez telefon. Do dziś nie wiem, jak całą rodziną chcieli się tam wpakować.
Babcia tylko się uśmiechnęła: „Jak chcecie, przyjeżdżajcie w gości — u nas z Pierre’em jest duży balkon”.
Teraz często z babcią rozmawiamy przez telefon. Jest szczęśliwa. Mówi, iż pierwszy raz w życiu czuje, iż żyje dla siebie. Nic od nas nie chce, ale zawsze jesteśmy w kontakcie. I wiecie, co w tej historii jest najstraszniejsze? Nie to, iż Krzysiek z żoną czekali na jej śmierć. Ale to, iż nie potrafili zobaczyć w niej człowieka. Tylko metry kwadratowe.
Więc morał jest prosty: nie mieszkanie zdobi człowieka, ale dobroć i miłość. A jeżeli stawiacie majątek ponad rodzinę — nie dziwcie się, iż w końcu zostaniecie z niczym.