Wprowadziłem się do tego bloku późną jesienią. Każdego ranka, idąc do pracy, widziałem moją sąsiadkę. Czasem siedziała na ławce pod wysoką lipą, a czasem powoli przechadzała się po podwórzu, podpierając się laską.
Po pewnym czasie zaczęliśmy się pozdrawiać. Zatrzymywałem się na chwilę, by zapytać o zdrowie Barbary Nowak i życzyć jej miłego dnia. Zawsze uśmiechała się ciepło i dziękowała mi.
Pod koniec grudnia na naszym podwórku pojawił się nowy lokator – pies. Wydawał się młody, bo był dość mały, ale nikt nie wiedział, skąd się wziął.
Było to kudłate, brudne stworzenie o splątanej sierści, bez wyraźnych cech rasowych. W momencie, gdy Barbara podała mu kawałek kiełbasy, jego los został przypieczętowany – od tego dnia został na podwórku. Prawdopodobnie nie przetrwałby nigdzie indziej, biorąc pod uwagę jego żałosny wygląd.
Większość mieszkańców bloku nie była zadowolona z jego obecności. Wielu próbowało go przeganiać, wołając: „No już, wynoś się stąd!”, gdy tylko podchodził bliżej i patrzył na nich błagalnym wzrokiem, prosząc o jedzenie.
Mimo to czasami udawało mu się coś dostać – ktoś rzucił mu skórkę chleba, inny małą kostkę. Barbara także przynosiła mu suchary lub herbatniki i mówiła do niego cicho, głaszcząc go po głowie i nazywając go Łapka.
Gdy przyszła wiosna i ostatnie ślady śniegu niemal stopniały, pewnego ranka spotkałem Barbarę na podwórku. Powiedziała mi, iż tego wieczoru wyjeżdża z wnuczką na wieś i zostanie tam do jesieni.
„Może choćby do późnej jesieni” – dodała. „Tam mamy piec, a przy nim jest ciepło choćby w najzimniejsze noce.”
Poprosiła mnie, żebym obiecał, iż ją odwiedzę.
Pod koniec sierpnia w końcu postanowiłem odwiedzić Barbarę. Po zakupieniu dla niej małego upominku wsiadłem do autobusu jadącego do wioski, w której mieszkała.
Kiedy przyjechałem, znalazłem Barbarę siedzącą na werandzie i obierającą duże, czerwone jabłka. Obok niej, na drewnianym stopniu, leżał pies.
„Łapka, no już, idź przywitać gościa!” – powiedziała starsza kobieta.
Pies zerwał się na nogi, radośnie merdając puszystym ogonem, i podbiegł do mnie.
Było to piękne zwierzę o lśniącej, falującej sierści, która błyszczała w słońcu.
„Pani Barbaro, czy to naprawdę ten sam kudłaty Łapka z naszego podwórka?” – zapytałem zaskoczony.
„Tak, to on! Okazało się, iż to prawdziwa piękność!” – odpowiedziała Barbara z uśmiechem. „Chodź, napijemy się herbaty. Musisz mi opowiedzieć wszystkie nowinki z miasta!”
Siedzieliśmy długo przy stole, popijając herbatę wiśniową i rozmawiając. Łapka, po zjedzeniu swojej porcji kaszy, zwinięty w kłębek, spał obok ciepłego pieca, od czasu do czasu wzdychając przez sen – być może o czymś śnił…
Na zewnątrz lekki wietrzyk poruszał gałęziami jabłoni, a duże, dojrzałe, czerwone jabłka cicho spadały na trawę…