Codziennie pisałam listy do syna z domu starców nie odpowiadał, aż pewnego dnia pojawił się nieznajomy, by zabrać mnie do domu
Mój syn przekonał mnie, bym przeprowadziła się do domu opieki, a ja każdego dnia wysyłałam mu wiadomości o tym, jak bardzo tęsknię. Ignorował je, dopóki niespodziewany gość nie wyjaśnił przyczyny i nie zaproponował, bym wróciła do siebie.
Gdy skończyłam 81 lat, zdiagnozowano u mnie osteoporozę, przez co poruszanie się stało się trudne. Mój syn Marek i jego żona Kasia postanowili odesłać mnie do domu spokojnej starości, bo moja choroba utrudniała opiekę.
 Nie możemy zajmować się tobą całą dobę, mamo  powiedział Marek.  Musimy pracować, nie jesteśmy przecież zawodowymi opiekunami.  
Nie rozumiałam, dlaczego nagle się zmienił, skoro zawsze starałam się być dyskretna. Gdy wychodziłam ze swojego pokoju, używałam balkonika, by nikomu nie przeszkadzać.
 Przysięgam, będę siedzieć cicho. Proszę, nie oddawajcie mnie do tego miejsca. Twój ojciec zbudował ten dom dla mnie, chcę tu zostać do końca  błagałam.  
Marek tylko machnął ręką, mówiąc, iż dom, który wzniósł mój nieżyjący mąż Jan, jest za duży dla mnie samej.
 Mamo, pozwól nam z Kasią tu zamieszkać! Pomyśl, ile tu przestrzeni  można zrobić siłownię i osobne gabinety. Tyle miejsca na przebudowę  przekonywał.  
Wtedy zrozumiałam: jego decyzja nie była spowodowana troską, ale chęcią przejęcia mojego domu. To bolało niewyobrażalnie. Gdzie popełniłam błąd? pytałam siebie tej nocy. Byłam pewna, iż wychowałam porządnego człowieka, ale widocznie się myliłam.
Bez wyboru zgodziłam się na przeprowadzkę do pobliskiego domu opieki, gdzie, jak zapewniali, miałam mieć stałą opiekę.
 Nie martw się, mamo, będziemy cię odwiedzać jak najczęściej  obiecał Marek.  
Naiwnie pomyślałam, iż to nie tak straszne, skoro będą zaglądać. Nie wiedziałam, iż to było kłamstwo dla uspokojenia jego sumienia.
Dnie w domu starców ciągnęły się w nieskończoność. Personel był uprzejmy, sąsiedzi mili, ale tęskniłam za swoimi, nie za obcymi. Bez telefonu ani tabletu codziennie pisałam do Marka, pytałam o zdrowie, prosiłam o odwiedziny. W odpowiedzi cisza.
Minęły dwa lata, straciłam nadzieję na spotkanie z bliskimi. Proszę, zabierzcie mnie do domu szeptałam w modlitwach, choć starałam się pogodzić z losem.
Pewnego dnia pielęgniarka powiedziała, iż na recepcji czeka na mnie mężczyzna około czterdziestki. Czyżby Marek?  pomyślałam, chwytając balkonik. Ale zamiast syna ujrzałam kogoś, kogo nie widziałam od lat.
 Mamo!  wykrzyknął, obejmując mnie.  
 Stasiu? To ty, Stanisławie?  zdziwiłam się.
 To ja, mamo. Jak się masz? Przepraszam, iż tak długo cię szukałem. Właśnie wróciłem z Niemiec prosto do twojego domu  odpowiedział.  
Do mojego domu? A Marek z Kasią? Dwa lata temu wysłali mnie tutaj i od tamtej pory nic o nich nie wiem powiedziałam.
Stanisław westchnął i poprosił, byśmy usiedli. Gdy zajęliśmy miejsce na kanapie, zaczął mówić:
 Mamo, wybacz, iż dowiesz się tego ode mnie. Myślałem, iż wiesz. Rok temu Marek i Kasia zginęli w pożarze w domu. Dowiedziałem się dopiero, gdy przyjechałem i zobaczyłem pusty budynek. W skrzynce znalazłem wszystkie twoje listy  nigdy nieotwarte.  
Nie mogłam uwierzyć. Mimo żalu do syna wieść o jego śmierci złamała mi serce. Płakałam cały dzień za nim i za Kasią. Staś cicho mnie pocieszał, aż w końcu się uspokoiłam.
Był chłopcem, którego kiedyś przygarnęłam. W dzieciństwie on i Marek byli nierozłączni. Po śmierci jego rodziców żył w biedzie z babcią, a ja karmiłam i ubierałam go jak własne dziecko, dopóki nie wyjechał na studia do Niemiec. Tam znalazł dobrą pracę i straciliśmy kontakt. Nie spodziewałam się go już zobaczyć, aż pojawił się w tym domu.
Mamo powiedział, gdy trochę doszłam do siebie to nie jest miejsce dla ciebie. Pozwól, iż zabiorę cię do domu. Będzie dla mnie zaszczytem się tobą opiekować.
Nie powstrzymywałam łez. Choć nie byliśmy spokrewni, ten chłopak podał mi rękę, gdy mój własny syn mnie odtrącił.
 Naprawdę to dla mnie zrobisz?
 Tak, mamo. To dzięki tobie jestem tym, kim jestem. Bez ciebie jestem niczym  odparł Stanisław, obejmując mnie.  
Tamtego wieczoru pomógł mi spakować rzeczy i zabrał mnie do swojego nowego domu. Tam okazało się, iż jego wielka rodzina przyjęła mnie z ciepłem i miłością. Moje ostatnie lata wreszcie wypełniły się euforią i troską tych, którzy naprawdę mnie cenili.









