Kącik wspomnień: Nakielska Winiarnia – smak nakielskiego wina

kurier-nakielski.pl 3 godzin temu

Jeszcze mi wina nalej sobie i mnie – jeszcze, jeszcze.

Trzeba zapomnieć lata dobre i złe,

zgubić je w szklance na dnie,

jeszcze mi wina nalej, pijemy bez słów, jeszcze, jeszcze, jeszcze,

trzeba zapomnieć tyle zdarzeń i snów,

zgubić by znaleźć je znów… z repertuaru Ireny Santor

W tym nieistniejącym już zakładzie pracowało wiele osób. Jednym z nich był Witold Fabiś, który pracował na stanowisku mistrza produkcji. W latach 50 – tych mój dziadek, Franciszek Przymuszała był porterem w tymże zakładzie. Na pewno dużo opowiedziałby mi o nakielskiej winiarni w ówczesnych latach. Tak jak z pewnością inni już nieżyjący jej pracownicy. W latach 70 – tych, tak jak wspomniałam w zakładzie tym pracował Witold Fabiś. Wspomnienia okazały się pamięciową kroniką zapisaną w szczegółach z sentymentem do zakładu i do pracy, którą się wykonywało. W latach 60 – tych pracowałem w Trzeciewnicy, w której istniało olbrzymie ogrodnictwo i przetwórnia. Pod szkłem hodowano ogórki, pomidory, szparagi, pieczarki. Świeże warzywa trafiały do sklepów, część z nich konserwowano w przetwórni. Dużym powodzeniem cieszył się skup owoców. Szczególnie wzięcie miała czarna porzeczka. Półprodukt tego owocu tzw pulpę wysyłaliśmy na eksport. Benek Łosoś, kierowca dużej ciężarówki „Praga„ zawoził ładunek do Gdyni. Stamtąd statkiem towar płynął do Niemiec. W trakcie tej rozmowy pomyślałam, iż w Trzeciewnicy istniał niemały kombinat, który w okresie zatrudniał wiele osób. – Moją pracę w nakielskiej Winiarni w latach 70 – tych, za ówczesnego dyrektora Bernarda Wrzyszczyńskiego wspominam z sentymentem. Dyrektor był wspaniałym człowiekiem, lubianym i cenionym przez swoją załogę. Winiarnia wówczas świetnie egzystowała. Bazowaliśmy na takich owocach jak: czarna i czerwona porzeczka, truskawki, agrest, wiśnia i jabłka. W skupie na placu winiarni w okresie był niesamowity ruch. Pracownicy sezonowi mieli pełne ręce roboty. Winiarnia posiadała prasy tłoczące W tych prasach powstawał półprodukt, z którego wytłaczało się moszcz czyli sok. Soki przechowywano w głębokich beczkach – stwierdził Witold Fabiś. Opowiada Kazimierz Grod, były pracownik winiarni: – „Kufy„ to dębowe beczki o pojemności około 3.000 litrów. Musiały być dokładnie szorowane. Niewielki otwór tzw. szpunt służył do odprowadzania fermentacji gazów. Winiarnia zatrudniała trzech bednarzy, którzy z gotowych elementów montowali beczki zakładając obręcze. Uszczelniali je wysuszonym tatarakiem, który musieli sami zbierać wycinając z pobliskich łąk nadnoteckich i w obrębie jezior. Znani bednarze to Henryk Błaszak i Antoni Bachnik. W latach 50 – tych winiarnia posiadała wóz konny, platformę na którą ładowano butelki z winem i dalej rozwożono po Polsce transportem kolejowym. Wóz konny z czasem zastąpiły ciągnik i samochód ciężarowy marki Star. Kogo widzę na zdjęciu? Leon Kowalski – główny księgowy za dyrektora Józefa Hoffmana i Bernarda Wrzyszczyńskiego, Franciszek Wojciechowski – magazynier, Adamowicz – mistrz produkcji, Sosnowski – administracja i transport, Czesław Janowiak – skup, Teresa Nawrot – księgowa, krystyna Kurczewska – zbyt. Najstarsi pracownicy Edmund Haszcz i Stanisław Nowak. W okresie przedwojennym zakładem zarządzał Niemiec. Była to wówczas rozlewnia soków – kontynuuje rozmowę pan Kazimierz – Produkcję win rozpoczęto za dyrektora Hoffmana, który był również degustatorem. Produkowaliśmy wina słodkie, półsłodkie, wytrawne oraz „Wermuth„ z soczystych ziół sprowadzanych z Włoch, „Gryf„ – wino wzmocnione spirytusem, który przywożono z Torunia. Butelki sprowadzaliśmy z huty w Ujściu, a korki z dalekich Włoch. W latach 80 – tych szła produkcja likieru z czarnej porzeczki oraz wiśnia w zalewie cukrowo – spirytusowej. Owoc łącznie z zalewką odbierała bydgoska „ Jutrzenka „. – dodaje. Zmieniały się nazwy. Jedna z nazw to Nadnotecka Wytwórnia Win. Teraz to nie ma już znaczenia. Na przełomie lat 70, 80 zlikwidowano tłocznię. – To był absurd, nieprzemyślane decyzje zaważyły na dalszym losie tego zakładu – mówi jeden z moich rozmówców. Nic już tam nie ma, choćby komin rozebrano. Chociaż… są piwnice, którymi zachwycał się podczas swojego pobytu w Nakle w latach 90 leciwy obywatel Niemiec Max Piehl, zarządzający winiarnią do zakończenia wojny. Ale nic z tego nie wyszło.

Autor artykułu – Eugenia Czyż-Rydzyńska

Reprodukcja zdjęć – Józef Rydzyński

Idź do oryginalnego materiału