Kącik wspomnień Eugenii Czyż-Rydzyńskiej, odcinek I. „Hej jam kolonistka…”

kurier-nakielski.pl 3 godzin temu

Okres wakacji to dla mnie wspomnienie wyjazdu na kolonie letnie. Nie tak dawno w koleżeńskim gronie wróciliśmy wspomnieniami do tych wakacji na koloniach.

Te wyjazdy organizowały i finansowały zakłady pracy. Bywało tak, iż z jednej rodziny jechało dwoje, troje dzieci. Były to takie miejscowości jak Tleń, Choceń, Maryniec, Chomiąża, Bydgoszcz (szkoła nr 10), Legbąd. Były to piękne okolice. Najczęściej szkoły czy pałacyki adoptowano na ten okres letni. Nie były to luksusowe warunki, a jednak bardzo miło wspominamy swój pobyt na koloniach. Pamiętam dzień wyjazdu – w pełnym rynsztunku – walizka wypełniona po brzegi i pożegnanie z rodzicami. Sprawdzanie listy obecności i rutynowa „kontrola” głów przez pielęgniarkę.

Jadąc na kolonie wiedzieliśmy, iż czeka nas wypoczynek. Z dala od rodziców, a więc samodzielność (co choćby nam odpowiadało) pranie, prasowanie, dbałość o swój wygląd itp. Zdawaliśmy sobie sprawę, iż ta swoboda była jednak ograniczona regulaminem, który wszystkich. Wychowawcy i organizatorzy wiedzieli, iż dobre wakacje to bezpieczne wakacje. Z pewnością takie założenie jest aktualne do dzisiaj. Ramowy rozkład dnia był w każdej sali. Stałe punkty to pobudka, gimnastyka poranna, mycie, sprzątanie, śniadanie, czas wolny, planowane zajęcia przedpołudniowe i popołudniowe. Obiad, wypoczynek poobiedni. Ten wyszczególniony czas „ na godzinę” nauczył nas punktualności. Za grupę odpowiedzialny był grupowy, który składał codzienny raport w czasie apelu. Zajęcia kolonijne były bardzo urozmaicone. Wycieczki piesze po szlakach turystycznych i całodniowe do ciekawych miejscowości. Nauka piosenek, które potem przywoziliśmy do domu przypominając sobie dni na kolonii. Oto fragment jednej z nich:

„Hej ja kolonista, dziewczę wesołe. Tu na kolonii miło spędzam czas. Troski utopię tu na urlopie śpiewając razem ze wszystkimi wraz”.

Każda grupa przygotowała program do zaprezentowania się przy ognisku. Były to to zabawne skecze, humory, piosenki. Były też zmagania sportowe. Pomimo upływu wielu lat pamiętam wyprawę na całodniowy biwak w lesie, z budową szałasu i kuchni polowej. Ta grochówka była najsmaczniejszą jaką jadłam. Nocne podchody z udziałem harcerzy biwakujących opodal naszej kolonii były niesamowitą atrakcją. Szukanie ukrytego przedmiotu w tej nocnej czeluści lasu ( brrr!!!), rozświetlonego maleńką latarenką dawały dreszczyk strachu i emocji. Potem wspólne zabawy z harcerzami, wakacyjne sympatie, wymiana adresów…

W scenariuszu życia kolonijnego nie zabrakło pisania listów do kochanych rodziców z relacją i zapewnieniem, iż się ich kocha i tęskni, ale nie tak bardzo, iż jest fajnie i Pani też jest super…

To życie kolonijne dało nam nie tylko wypoczynek, atrakcje, wiedzę o regionie, ale nauczyło jak żyć w koleżeńskim gronie, aby wszystko było dobrze. Do domu wracaliśmy pełni sił i radości. Chociaż przy pożegnaniu nie obyło się bez łez.

PS. Ta wiedza kolonijna przydała mi się w późniejszej pracy wychowawcy kolonijnego, pracy odpowiedzialnej przez duże „O”

W następnym odcinku będą wspomnienia – kolonie letnie organizowane przez PCK rok 1946.

Eugenia Czyż-Rydzyńska

Idź do oryginalnego materiału