Zosia siedziała przy stoliku w przytulnej restauracji w centrum Warszawy, czekając na swojego narzeczonego, Jakuba. Wydawał się dziwnie spięty, co chwilę sięgał po telefon i nerwowo zerkał na ekran.
— Jakubie, jesteś dziś jakiś nieswój. Co się dzieje? — zapytała, starając się nie okazać niepokoju.
— Poczekaj chwilę, zaraz wszystko wyjaśnię. Czekamy tylko na rodziców… — odparł, wymijająco.
— Na jakich rodziców?
— Na moich. I jeszcze kilka osób z nimi. Nie przyszliśmy tu tylko na kolację — musimy coś omówić.
Zosia zesztywniała. Znała Jakuba od pół roku i nauczyła się rozpoznawać jego „ważne rozmowy” po tonie. Nigdy nie kończyły się dobrze.
Po dziesięciu minutach do ich stolika podeszli rodzice Jakuba — Marek i Agnieszka, a za nimi dwoje obcych ludzi.
— Poznajcie: to Jan i Katarzyna — powiedział Jakub z szerokim uśmiechem. — Są zainteresowani twoim mieszkaniem. Chcą je wynająć na dłuższy czas.
— Moim… mieszkaniem? — Zosia ledwie utrzymała widelec w dłoni.
— Oczywiście. Mają poważne zamiary — są gotowi płacić 3000 złotych miesięcznie. A my po ślubie wprowadzamy się do moich rodziców. Mają dom pod Warszawą, miejsca nie brakuje. Po co marnować mieszkanie? Będzie przynosić dochód!
Zosia poczuła, jak lodowacieją jej palce. Jakub, nie zauważając jej reakcji, wyjął z teczki dokumenty.
— Proszę, już wszystko omówiłem z bankiem. Przełożymy twój kredyt na nas oboje — rata będzie niższa. I łatwiej będzie spłacać.
— Ty… już wszystko załatwiłeś? — głos Zosii zadrżał. — choćby mnie nie pytając?
— No co ty, jak dziecko! — wtrąciła się Agnieszka. — Jakub dba o waszą przyszłość. Przecież już prawie jesteście rodziną!
Jan i Katarzyna wymienili spojrzenia.
— Przepraszam, ale mieszkanie jest na was? — zapytała Katarzyna Jakuba.
— Jeszcze nie, ale…
— W takim razie przepraszamy, ale takie warunki nam nie odpowiadają — powiedział chłodno Jan. — Nie wiedzieliśmy, iż właścicielka choćby nie jest świadoma. Do widzenia.
Wstali i wyszli, zostawiając za sobą niezręczną ciszę.
— No i proszę — oburzyła się Agnieszka. — Tylko przez twoją scenę straciliśmy porządnych lokatorów, Zosiu!
— Scenę? — Zosia powoli wstała. — To nie jest scena. To moje prawo — decydować, co zrobić z moim mieszkaniem.
— Co ty, na serio?! — Jakub zbladł. — Przecież wszystko zaplanowaliśmy!
— Ty wszystko zaplanowałeś. Za nas oboje. Beze mnie. I nie zamierzam budować przyszłości z kimś, kto uważa to za normalne.
— Zosiu, uspokój się…
— Nie. Ślubu nie będzie.
Wyszła z restauracji, nie odwracając się. I więcej nie odpowiedziała na żadną wiadomość.
A w domu, siedząc na parapecie z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, pomyślała tylko jedno:
„Lepiej sama — ale z szacunkiem do siebie, niż z kimś, kto tego nie rozumie”.